Pozdrowienia z pomarańczowej strefy

„Wino białe, piwo, wino czerwone. Jak ktoś nie lubi piwa to spritz.” –  tak żartowali sobie Włosi, kiedy na początku listopada ub.r. wszedł w życie podział na trzy strefy: żółta, pomarańczowa, czerwona. W obostrzeniach trudno było się połapać. Nie łatwo też zrozumieć, co wolno, a czego nie w poszczególnych strefach oznaczonych danym kolorem, który wynika z wartości wskaźnika zakaźności R, monitorowanego cotygodniowo przez ISS – włoski Wyższy Instytut Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia. Mały świąteczny lockdown nie pomógł i od 16 stycznia 2021 r. we Włoszech obowiązują nowe obostrzenia (weszły w życie w niedzielę 17 stycznie). Nastąpiło ogólne pogorszenie się sytuacji epidemiologicznej.

Po raz pierwszy od ubiegłorocznego lockdownu (z wyjątkiem okresu świątecznego, w którym jednakowe obostrzenia wprowadzono na całym terytorium kraju), w strefie pomarańczowej znalazł się Rzymu i Lacjum.

Niestety wiele włoskich regionów przekroczyło R 1, co zwiększa „ryzyko niekontrolowanej epidemii”. W strefie pomarańczowej znalazły się Dolina Aosty, Piemont, Liguria, Wenecja Euganejska, Emilia-Romania, Marche, Umbria, Abruzja, Lacjum, Apulia, Kalabria. W strefie czerwonej: Lombardia, Bolzano-Górna Adyga, Sycylia. W strefie żółtej pozostają: Fruli-Wenecja Julijska, Trydent Górna-Adyga, Toskania, Sardynia, Molise, Kampania, Bazylikata. W 12 regionach i prowincjach wskaźniki dotyczące oddziałów intensywnej terapii znowu przekroczyły krytyczny próg. We Włoszech odnotowano już 2,37 mln osób zakażonych koronawirusem, 1,73 mln wyzdrowiało. Zmarło 81.800 osób. Liczba dziennych zgonów waha się w granicach pięciuset. Ogólnokrajowy wskaźnik zakaźności wynosi R 1,09. Zaszczepiono pierwszy milion osób.

W całym kraju obowiązuje godzina policyjna od od 22:00 do 5:00, podczas której nie można się przemieszczać, chyba że wymagają tego obowiązki wynikające z  pracy, konieczności wyższej lub stanu zdrowia, co zostaje potwierdzone samozaświadczeniem.

W strefie żółtej życie toczy się w miarę normalnie… Bary i restauracje są otwarte do godz. 18:00, a później można sprzedawać tylko na wynos. Zamknięte są siłownie, baseny, teatry, kina, muzea. Ośrodki sportowe pozostają otwarte.

W strefie pomarańczowej dodatkowe obostrzenia przewidują zamknięcie barów i restauracji przez 7 dni w tygodniu, jedzenie na wynos może być sprzedawane tylko do godz. 18:00 i nie może być konsumowane w bliskiej odległości lokalu. Nie ma ograniczeń co do dostaw cateringowych do domu. Zostają zamknięte centra handlowe w święta i w dzień poprzedzający je, z wyłączeniem aptek, parafarmacji, punktów gastronomicznych, sklepów tytoniowych i kiosków. Zamknięte pozostają muzea. Jest zabronione przemieszczanie się z jednego regionu do drugiego oraz z jednej gminy do drugiej, z wyjątkiem uzasadnionych powodów. Przemieszczanie się z gmin o liczbie do 5000 mieszkańców jest dozwolone w promieniu 30 kilometrów od ich granic (na przykład w celu zakupów), z wyjątkiem podróży do stolicy prowincji. Nauczanie na odległość jest przewidziane dla szkół średnich, z wyjątkiem uczniów niepełnosprawnych oraz w przypadku korzystania z laboratoriów. Pozostają otwarte przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja. Zamknięte są uniwersytety, z wyjątkiem niektórych zajęć dla studentów pierwszego roku i laboratoriów. Dodatkowo transport publiczny może przewozić do 50% osób, z wyjątkiem transportu szkolnego. Zostaje zawieszona działalności salonów gier, zakładów bukmacherskich, bingo i automatów do gier również w barach i kioskach. Baseny, siłownie, teatry i kina pozostają zamknięte.

W strefie czerwonej obowiązują bardzo rygorystyczne zasady. Bary i restauracje pozostają zamknięte przez 7 dni w tygodniu regionów, sprzedaż jedzenia na wynos jest dozwolona do 22:00. W przypadku dostawy do domu nie ma ograniczeń. Pozostają zamknięte wszystkie sklepy, z wyjątkiem supermarketów spożywczych, sklepów spożywczych i z artykułami pierwszej potrzeby. Kioski, sklepy tytoniowe, apteki i parafarmacja, pralnie i fryzjerzy pozostają otwarte. Salony urody są zamknięte. Tak samo, siłownie, baseny, teatry, kina, muzea. Pozostają otwarte tylko przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja. Kształcenie na odległość obowiązuje w liceum, dla klas drugiej i trzeciej. Uniwersytety są zamknięte, z określonymi wyjątkami. Zostają zamknięte ośrodki sportowe z wyjątkiem tych, w których trenuje się profesjonalnie z potwierdzeniem ze strony związków CONI i CIP. Aktywność fizyczną można uprawiać w pobliżu domu (spacery), zajęcia sportowe na świeżym powietrzu dozwolone są wyłącznie w formie indywidualnej. Zostają zamknięte salony gier, zakłady bukmacherskie, bingo, także w barach i kioskach. W transporcie publicznym, z wyjątkiem transportu szkolnego, dozwolone jest przewożenie do 50% osób.

„Kolorowe strefy” obowiązują przez dwa tygodnie. Po tym okresie następuje weryfikacja parametrów epidemiologicznych i rząd może podjąć decyzję, czy dany region nadal pozostaje w danej strefie, czy ją zmienia – na „lepszą” lub „gorszą”.

Dekret rządowy z 16 stycznia b.r. wprowadza również po raz pierwszy „strefę białą”, w której ma „otworzyć się” wreszcie kultura. W strefie białej wskaźnik zakaźności R powinien wynosić 0,5 czyli poniżej 50 osób na 100 tys. mieszkańców. Do tego jednak jeszcze bardzo daleko każdemu regionowi…

Stan wyjątkowy we Włoszech został przedłużony do 30 kwietnia. Nowy dekret obowiązuje do 5 marca 2021 r. Zakaz przemieszczania się między regionami/prowincjami autonomicznymi zostanie utrzymany do 15 lutego 2021 r., z wyłączeniem uwiarygodnionych potrzeb zawodowych, sytuacji wyższej konieczności, względów zdrowotnych, powrotu do miejsca zamieszkania.​​​ W odwiedzinach w domu mogą jednocześnie uczestniczyć dwie osoby nie będące domownikami, nie wliczając w to dzieci poniżej 14 lat oraz osób niepełnosprawnych.

Stoki narciarskie pozostają zamknięte do 15 lutego 2021 r.

Nowe zasady dla osób podróżujących z Polski i innych krajów

Od 16 stycznia weszły w życie również nowe zasady obowiązujące osoby podróżujące z Polski do Włoch. Polska wraz z innymi krajami została zaliczona do krajów znajdujących się w grupie C (Andora, Austria, Belgia, Bułgaria, Chorwacja, Cypr, Czechy, Dania, Estonia, Finlandia, Francja, Grecja, Hiszpania, Irlandia, Islandia, Liechtenstein, Litwa, Luksemburg, Łotwa, Malta, Monako, Niemcy, Niderlandy, Norwegia,  Polska, Portugalia, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Szwajcaria, Szwecja, Węgry), czyli do strefy ryzyka.

Jak informuje Ambasada RP w Rzymie, w  związku z tymi zmianami w okresie od  16 stycznia do 05 marca 2021 r., przed przekroczeniem granicy włoskiej należy: 1) wypełnić oświadczenie (autodichiarazione); 2) przedstawić zaświadczenia o negatywnym wyniku badania na koronawirusa, przeprowadzonego najwcześniej na 48 godzin przed wjazdem na terytorium Włoch. Akceptowane są jedynie testy wymazowe: molekularne i antygenowe. W przypadku braku takiego testu należy poddać się 14-dniowej kwarantannie; 3) dodatkowo, osoby wjeżdżające do Włoch z wyżej wskazanych obszarów muszą zgłosić swój przyjazd do przychodni lokalnej właściwej dla miejsca pobytu (Dipartimento di Prevenzione dell’Azienda Sanitaria).

Testów nie muszą przedstawiać i nie muszą się poddawać kwarantannie: a) osoby wjeżdżające do Włoch własnym środkiem transportu, pod warunkiem, że opuszczą terytorium Włoch w ciągu 36 godzin od wjazdu. Za taki „tranzyt”, w myśl obecnych przepisów epidemicznych, uznaje się wyłącznie przejazd przez terytorium Włoch bez postojów. Zatrzymanie się np. na nocleg skutkowałoby natomiast uznaniem podróży za „krótki pobyt”, a to z kolei wiązałoby się z koniecznością przedstawienia aktualnych wyników testów w kierunku Covid-19; b) osoby przesiadające się na lotniskach we Włoszech w podróży do innych państw (bez opuszczania strefy tranzytowej); jeśli jednak opuściłyby strefę tranzytową na lotnisku – podlegają ogólnym przepisom i obostrzeniom; c) osoby wjeżdżające do Włoch na czas nie dłuższy niż 120 godzin z udowodnionych przyczyn zawodowych, zdrowotnych lub absolutnej konieczności; d) załogi środków transportu.

Osoby, które przebywały Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej lub przejeżdżały przez terytorium tych państw w ciągu ostatnich 14 dni nie mogą wjechać na terytorium Włoch. Wjazd do Włoch możliwy jest tylko w celach zawodowych, zdrowotnych, naukowych, w sytuacjach nagłych, lub konieczności powrotu do miejsca zamieszkania. Nie ma możliwości wjazdu w celach turystycznych.  Należy również wypełnić oświadczenie (autodichiarazione).

Ponadto, należy zawsze brać pod uwagę dodatkowe obostrzenia lokalne i regionalne wynikające z podziału Włoch na trzy strefy: żółtą, pomarańczową i czerwoną. Oznacza to, że lądując na lotnisku poza regionem, do którego mamy zamiar się udać, nie będzie można się do niego przemieścić w okresie trwania obostrzeń. Kontrole są prowadzone na dworcach kolejowych.

Miejmy nadzieję, że za dwa tygodnie coś się zmieni… na lepsze…

Agnieszka Zakrzewicz

To będzie inne Boże Narodzenie we Włoszech

We Włoszech święta z ograniczeniami.

“To będzie inne Boże Narodzenie niż wszystkie.” – zapowiedział premier Włoch Giuseppe Conte. Zgodnie z nowym dekretem rządowym obowiązującym od 4 grudnia do 15 stycznia 2021 r., wprowadzono szereg obostrzeń obowiązujących zarówno mieszkańców Włoch, jak i tych, którzy w tym okresie będą chcieli odwiedzić ten kraj.

Od 21 grudnia 2020 r. do 6 stycznia 2021 r. na całym terytorium kraju obowiązuje zakaz przemieszczania się poza terytorium regionów lub województw autonomicznych, w dniach 25 i 26 grudnia 2020 r. oraz 1 stycznia W 2021 r., obowiązuje zakaz przemieszczania się również pomiędzy gminami, z wyjątkiem podróży motywowanych udokumentowanymi potrzebami zawodowymi, zdrowotnymi lub wyższą koniecznością. Podczas Bożego Narodzenia będzie obowiązywać godzina policyjna od 22.00 do 5.00 (obecnie zakaz poruszania się bez uzasadnienia obowiązuje w godzinach 24.00 do 5.00), a w Sylwestra przedłużono ją do godziny siódmej rano. Na początku zakładano, że w obiadach lub kolacjach świątecznych będzie mogło uczestniczyć maksymalnie 6-8 osób. Ostatecznie nie wprowadzono żadnego ograniczenia. Premier Conte wyjaśnił: „W systemie liberalno-demokratycznym nie możemy wchodzić do domów ludzi i nakładać surowych ograniczeń. Możemy ograniczyć się jedynie do silnej rekomendacji. Zdecydowanie odradzamy przyjmowanie w domu osób nie zamieszkujących wspólnie, zwłaszcza przy takich okazjach, które są bardziej towarzyskie i intymne. To niezbędny środek ostrożności nie tylko dla nas, ale także dla ochrony naszych bliskich, zwłaszcza rodziców i dziadków.”

Pasterka zostanie więc przesunięta na godzinę 20:00. Konferencja Episkopatu Włoch zwróciła się do parafii o zaplanowanie kilku mszy świątecznych w dzień Bożego Narodzenia, aby uniknąć zgromadzeń. Protokoły obowiązujące od maja ubiegłego roku przewidują w kościołach używanie maseczek, dezynfekcję rąk, zachowanie odstępu i opróżnienie chrzcielnic z wody święconej. Komunia jest najczęściej rozdawana na rękę.

Turystyka we Włoszech

Turystów przybywających do Włoch obowiązują nowe zasady: 1) 10.12–20.12 obowiązek przedstawienia negatywnego wyniku testu molekularnego lub antygenowego wykonanego w ciągu 48 h przed przekroczeniem granicy Włoch; w razie braku testu obowiązek poddania się 14-dniowej kwarantanni; 2) 21.12–06.01 obowiązek poddania się 14-dniowej kwarantannie; 3) 07.01–15.01 obowiązek przedstawienia negatywnego wyniku testu molekularnego lub antygenowego wykonanego w ciągu 48 h przed przekroczeniem granicy Włoch; chyba, że przebywało się na terytorium Polski w dniach 21.12-06.01, wtedy również przyjeżdżając do Włoch należy poddać się 14-dniowej kwarantannie.

Ośrodki narciarskie we Włoszech będą zamknięte co najmniej do 6 stycznia. Pozostają zamknięte wszystkie muzea i parki archeologiczne na całym terenie kraju oraz na terenie Watykanu. Nie można zwiedzać ani Koloseum, ani Muzeów Watykańskich. Otwarta pozostaje Bazylika św. Piotra oraz inne przybytki kultu.

Hotele we Włoszech pozostają otwarte, ale w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia nie będzie można organizować przyjęć i kolacji. W związku z tym restauracje hotelowe zostaną zamknięte o godzinie 18:00, a po tym czasie będzie dozwolona tylko obsługa pokojowa.

Od 4 grudnia do 15 stycznia, w święta i dzień przed świętami, w centrach handlowych otwarte będą tylko sklepy spożywcze, apteki, sklepy parafarmaceutyczne, ze zdrową żywnością, tytoniowe oraz kioski. Od 4 grudnia do 6 stycznia godziny otwarcia wszystkich innych sklepów zostały przedłużone do godz. 21.00.

W dalszym ciągu restauracje, bary i puby pozostają otwarte do godz. 18.00. Podczas świąt, przy jednym stoliku będą mogły zasiadać osoby tylko z tej samej rodziny.

W dalszym ciągu na terenie Włoch obowiązuje posiadanie przy sobie zaświadczenia uzasadniającego cele w przypadkach poruszania się podczas godziny policyjnej czy przemieszczania się po terenie kraju w okresie przedświątecznym objętym obostrzeniami wprowadzonymi przez nowy dekret.

Nie ma czego świętować w tym roku

Włosi w tym roku nie mają wielkiej ochoty na świętowanie. Wszyscy mają nadzieję, że 2020 skończy się jak najszybciej, a nadchodzący rok będzie lepszy. Włoski rząd chce za wszelką cenę uniknąć błędów jakie zostały popełnione podczas letnich wakacji, kiedy to pozwolono obywatelom na dość dużą swobodę, także w celu ratowania wielu sektorów gospodarki i odreagowania po całkowitym lockdownie. „Otwarcie dyskotek latem kosztowało kraj 20 tys. zgonów na koronowirusa. Tych śmierci można było uniknąć i należy uniknąć kolejnych.” – komentował profesor Massimo Galli, dyrektor szpitala Sacco w Mediolanie,  jeden z najbardziej liczących się wirusologów.

2 grudnia, w ciągu doby, we Włoszech zmarły 993 osoby – to najwyższy negatywny rekord dobowy od początku pandemii. 27 marca, w czasie ścisłego lockdownu, zmarło 969 osób. Włochy to kraj, w którym zabójczość Sars-Cov2 pozostaje nadal najwyższa w Europie i wciąż trudno zrozumieć dlaczego. Od początku epidemii umarło już ponad 60 tys. osób. Średni wiek zmarłych to 80 lat. Odchodzi całe włoskie pokolenie dziadków. To jeden z powodów, dla którego w tym kraju zdecydowano się wprowadzić tak ścisłe obostrzenia na święta, które są zawsze okazją do wielopokoleniowych spotkań rodzinnych.

Choć druga fala epidemii zaczyna słabnąć, włoscy epidemiolodzy nie są optymistami. „Grudzień i styczeń to będą okropne miesiące.” – powiedział Walter Ricciardi, doradca ministerstwa zdrowia  Roberto Speranza i profesor higieny na Katolickim Uniwersytecie w Rzymie. „Co może się wydarzyć w styczniu? Trzecia fala, spodziewamy się tego, znając historię poprzednich pandemii. Skala będzie zależeć od nas”. – twierdzi Fabrizio Pregliasco, wirusolog z uniwersytetu w Mediolanie.

Szczepienia

Włochy powinny otrzymać ponad 200 milionów dawek szczepionki Pfizer, w ciągu następnych 15 miesięcy. Musi być ona przechowywana w temperaturze -80 stopni C i na jej skład wyznaczono największą europejską bazę wojskową w Pratica di Mare pod Rzymem. Punkty szczepień zostaną wyznaczone w 300 szpitalach na całym terytorium kraju. W pierwszej kolejności będą szczepione osoby starsze i zagrożone oraz personel medyczny. Osoby, które przeszły Covid19 zostaną zaszczepione na końcu, gdyż jest nadzieja że nabyta już odporność ochroni ich przed zachorowaniem przez kilka miesięcy. „Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem do końca września we Włoszech może być zaszczepionych 100 mln osób.” – powiedział komisarz ds. sytuacji kryzysowych Domenico Arcuri. Dodał również, że we Włoszech będą szczepieni także obcokrajowcy żyjący tu legalnie, jak i migranci, gdyż jest to ważne dla dobra ogółu społeczeństwa. Na razie nie ma mowy o żadnym przymusie szczepień, ważne jednak jest aby zaszczepiła się jak największa liczba osób.

Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu

Greta Thunberg – Klimat

„Pierwszy raz usłyszałem o zmianach klimatu, gdy miałem osiem lat. Nauczyłem się, że jest to coś wywołanego przez ludzi. Kazali mi wyłączać światła, aby zużywać mniej energii i segregować papier. To było dziwne – pomyślałem – jeżeli byliśmy w stanie zmienić oblicze planety i cenną warstwę atmosfery, która czyni z niej nasz dom: jeżeli byliśmy w stanie to zrobić – to dlaczego nie słyszałem o tym wszędzie? Dlaczego klimat nie był pierwszą rzeczą, o której słyszałem, gdy włączałam telewizor? Tytuły, programy radiowe, gazety: nie powinnam była słyszeć o niczym innym, jak gdyby toczyła się wojna światowa. Ale nasi przywódcy polityczni nigdy o tym nie rozmawiali. Jeśli używanie paliw kopalnych zagraża naszemu istnieniu, jak to możliwe, że nadal z nich korzystamy? Dlaczego nie ma ograniczeń? Dlaczego nie jest to nielegalne? Dlaczego nikt nie mówi o zagrożeniach związanych ze zmianami klimatu, które już są w toku? Dlaczego nikt nie mówi, że dwieście gatunków zwierząt zanika codziennie? Mam zespół Aspergera i dla mnie rzeczy są białe lub czarne. Patrzę na ludzi u władzy i zastanawiam się, dlaczego sprawili, że sprawy stały się tak skomplikowane. Słyszę, jak ludzie mówią, że zmiany klimatyczne stanowią zagrożenie dla naszego istnienia, ale wszyscy mówią dalej, jakby nic się nie stało. Nie możemy dłużej ratować świata, stosując te same zasady, ponieważ zasady muszą zostać zmienione. Jeśli będę żyć sto lat, nadal będę tutaj w 2103 roku. To, co robimy lub czego nie robimy teraz, będzie miało wpływ na całe moje życie i na życie moich przyjaciół, naszych dzieci i ich wnuków.

Dorośli rozczarowali nas. Biorąc pod uwagę, że większość z nich, w tym dziennikarze i politycy, nadal ignoruje sytuację, musimy działać dzisiaj „.

Greta Thunberg – l. 16, szwedzka aktywistka zaangażowana w walkę przeciwko zmianom klimatycznym, promotorka ogólnoświatowego strajku studenckiego, zapowiedzianego na 15 marca 2019 r.

Fragment artykułu Grety Thunberg dla The Guardian.

Tłumaczenie z Internazionale – Agnieszka Zakrzewicz

FACEBOOKOKRACJA – Krytyka Polityczna

Kto zajmuje się mediami społecznościowymi, ten wie, że każde z nich przyciąga inny elektorat. Ruch Pięciu Gwiazd i Liga Północna wybrały Facebooka, gdyż chcą przemawiać do ludu. Lud to ich elektorat, który wystarczy „wziąć za rękę i poprowadzić” – podsunąć mu memy i gotowe schematy działania, karmić podejrzeniami, strachem i nienawiścią.

Upłynęło pięć lat, odkąd „Business Insider” opisywał wynik wyborczy włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd jako ogromny sukces polityczny, podkreślając, że cała operacja została przeprowadzona przez jeden blog mający trzech pracowników i przez platformę Meetup, umożliwiającą spotkania ze zwolennikami w sieci. Zobaczymy, jak osądzi to historia, ale rewolucja online dokonana przez włoskiego komika Beppe Grillo jest fenomenem w skali światowej, któremu warto się przyjrzeć z bliska.

Agnieszka Zakrzewicz dla Krytyka Polityczna

Czytaj dalej – http://krytykapolityczna.pl/swiat/ue/facebookokracja-wlochy/

Przeklęte mięśniaki

Niedawno przeszłam zabieg histeroskopii. W sposób nieinwazyjny usunięto mi trzycentymetrowego mięśniaka podśluzówkowego, który ze względu na umiejscowienie utrudniał mi bardzo życie.
Przez ostatnie dwa lata szukałam rozwiązania mojego problemu, którym byłaby alternatywa na usunięcie macicy (histerektomia), czekające mnie najprawdopodobniej w niedługiej perspektywie.
Ze względu na obfite krwawienia skończyłam dwa razy w szpitalu, a w ubiegłym roku podczas miesiączek praktycznie nie wstawałam z łóżka, będąc już na progu anemii. Mimo wszystko – nie do końca zdawałam sobie sprawę z mojej kondycji.
We Włoszech, szukając rozwiązania mojego problemu trafiłam na blog Eleonory Manfrini „Maledetto fibroma” (Przeklęty mięśniak). Przeczytałam również jej książkę o tym samym tytule, którą doceniam jako kobieta i jako dziennikarka. Dzięki niej uzyskałam wiele informacji o mojej przypadłości, zrozumiałam wszystkie zagrożenia związane z nią, poznałam wszystkie techniki walki z przeklętymi mięśniakami. Pojawiła się nadzieja na to, że dla mnie – jak i dla wielu kobiet – istnieje alternatywa, jaką jest właśnie histeroskopia operacyjna (czyli wejście do macicy przez organy rozrodcze i usunięcie mięśniaka) oraz terapia farmakologiczna. We Włoszech to już staje się „złotym standardem”, w Polsce niestety jeszcze nie. Dzięki grupie wsparcia i wypowiedziom kobiet na blogu Eleonory i na jej stronie na FB, nie czułam się osamotniona z moim problemem. Podziwiałam również te kobiety, które były w bardziej skomplikowanej sytuacji niż ja i walczyły z „przeklętymi mięśniakami” od lat na wszelkie możliwe sposoby. Jest to przypadłość, która dotyka od 25% do 50% populacji kobiecej na świecie, ale ponieważ dotyczy sprawy bardzo intymnej, nie mówi się o niej prawie wcale.
Przez trzy miesiące przyjmowałam nową terapię hormonalną Esmya (wprowadzającą w menopauzę chemiczną), która nie jest jeszcze upowszechniona w Polsce. Doświadczyłam jej skutków ubocznych i jej ewentualnych dobrodziejstw.
Praktykowałam również jogę terapeutyczną, która mi bardzo pomagała pokonywać wszystkie trudności fizyczne i psychiczne (wzmacniała mnie, pozwalała walczyć ze stresem oraz wahaniami nastrojów wywoływanymi przez pastylkę).

Wiem, że moje zło nadal we mnie drzemie (mam jeszcze dwa mniej groźne mięśniaki podsurowicówkowe). Wiem także, że miałam dużo szczęścia oraz dobrych i świadomych lekarzy (zarówno w Polsce, jak i we Włoszech), i że mój problem został wykryty w samą porę, ale i że nadal będę musiała mieć go pod kontrolą.

Przy tej okazji pragnę podziękować wszystkim tym, którzy wspierali mnie w mojej walce z „przeklętymi mięśniakami”. Obiecałam również, że jako osoba publiczna opowiem moją historię, aby uwrażliwić polskie kobiety na ten palący problem oraz na fakt, że dziś istnieją już alternatywy na histerektomie i są one w Europie „złotym standardem”. Ważne jest, aby mięśniaki zostały wykryte w porę…

Agnieszka Zakrzewicz

 

dowiedz się więcej o mięśniakach:

http://www.leczymymiesniaki.pl/

http://m.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/choroby-kobiece/miesniaki-macicy-nowoczesne-leczenie-a-nie-histerektomia_39842.html

 

Międzynarodowy dzień przemocy wobec kobiet obchodzony we włoskim Parlamencie

Jestem zaszczycona, że mogłam uczestniczyć dziś, 25 listopada 2017 r., z okazji Międzynarodowego dnia przeciwko przemocy wobec kobiet, w tym niezwykłym wydarzeniu, które powinno być przykładem dla całego świata.

We włoskim Parlamencie, w Izbie Deputowanych na Montecitorio, z woli jej Przewodniczącej Laury Boldrini, zgromadziło się blisko tysiąc kobiet reprezentujących wszystkie stowarzyszenia działające przeciwko przemocy wobec nich.

Jak wynika ze statystyk, 80% aktów przemocy dokonywanych na kobietach to przemoc domowa. We Włoszech tragicznym fenomenem jest „femminicidio” (morderstwo kobiet), które dopiero od niedawna stało się przestępstwem karalnym. Praktycznie co dwa dni ginie kobieta zabita ręką mężczyzny. Rozważa się również konieczność wprowadzenia do kodeksu karnego innego, osobnego przestępstwa jakim jest „figliocidio”- zabicie dziecka z zemsty na matce. W latach 2000-2016 było aż 400 przypadków tej odrażającej i niepojętej zbrodni. 10% wszystkich nastolatek jest regularnie molestowana seksualnie.
Pomimo, że żyjemy w XXI w., nadal istnieje niewolnictwo – zwłaszcza w stosunku do kobiet, które zostają zniewolone dla celów prostytucji. Prawie 80% imigrantek przybywających do Włoch, podczas nieludzkiej przeprawy przez pustynię oraz morze było torturowanych i gwałconych.
Oprócz gwałtu i przemocy fizycznej, występuje coraz częściej fenomen stalkingu, a także cyberbprzemocy, której narzędziem stają się media społecznościowe. Również prasa i telewizja w poszukiwaniu taniej sensacji, którą łatwo się sprzedaje, dopuszcza się przemocy wobec kobiet i naruszenia ich sfery intymnej, a także podżega do zachowań seksistowskich oraz przemocy werbalnej.
Pocieszający jest fakt, że na przestrzeni ostatnich lat rośnie wśród kobiet świadomość zagrożenia przemocą, a także umiejętność obrony przed nią. Coraz więcej ofiar w momencie pierwszych oznak agresji potrafi przerwać relację z gwałtownym mężczyzną, wiedząc, że może ona doprowadzić do tragedii. Coraz więcej ofiar zgłasza gwałty, molestowanie i przemoc (także domową) na policję. We Włoszech otwierane są również ośrodki dla mężczyzn dopuszczających się przemocy wobec kobiet, w których mogą oni otrzymać profesjonalną pomoc.
Przerażający jest natomiast fakt, że większość oprawców kobiet wie, iż jest bezkarna i że pomimo wyroku opuści szybko więzienie za dobre sprawowanie, i będzie mogła prześladować nadal swoją ofiarę. Przemoc wobec kobiet, tak jak pedofilia, to przestępstwo zazwyczaj seryjne – często ofiarami jednego mężczyzny pada kilka kobiet.

We Włoszech z przemocą wobec kobiet jest jak z mafią. Istnieje nadal społeczna zmowa milczenia, ale również budzi się społeczna świadomość, a państwo buduje profesjonalne struktury do walki z nią. W przebudzeniu tej świadomości i odpowiedzialności społecznej najważniejszą rolę odegrał włoski feminizm – podkreśliła w swojej mowie Prezydent Izby Deputowanych Laura Boldrini.

To był wzruszający, ale i bardzo ciężki dzień dla mnie, choć przemocą wobec kobiet i pedofilią zajmuję się od lat jako dziennikarz. Co innego jest jednak czytać i analizować statystyki lub rozmawiać indywidualnie z ofiarami lub ich adwokatami. Co innego natomiast w sali Parlamentu, w obecności blisko tysiąca kobiet, słuchać historii z ust ofiar lub ich bliskich.

Wśród kobiet, które zabrały dziś głos były min: Serafina Strano – lekarka sycylijska, która podczas dyżuru została wielokrotnie zgwałcona i skatowana przez pacjenta, cudem uchodząc z życiem; Touria Tchiche – kobieta pochodzenia marokańskiego, która przez dwadzieścia lat była ofiarą przemocy domowej, matka pięciorga dzieci (ośmiokrotnie zaszła w ciążę), której mąż pomimo, iż został skazany za gwałty i przemoc na wiele lat więzienia, jest już na wolności; Concetta Raccuia, mama Sary Di Pietrantonio, która po oskarżeniu swojego byłego chłopaka za długotrwały stalking została przez niego bestialsko zamordowana i spalona 29 maja 2016 r., na peryferiach Rzymu; Emanuela De Vito – kobieta, która cudem przeżyła próbę zabójstwa dokonanego przez narzeczonego w 2005 r., który już jest na wolności; Antonella Penati – ofiara dzieciobójstwa dokonanego przez męża, który chcąc ukarać żonę za separację zabił ich ośmioletniego synka zadając mu 34 rany nożem; Blessing Okoedion – ofiarę współczesnego handlu ludźmi i niewolnictwa dla prostytucji; Alice Masala – licealistki, która przez miesiące była ofiarą molestowania werbalnego przy pomocy mediów społecznościowych ze strony swoich kolegów szkolnych; Maria Teresa Giglio, matka Tiziany Cantone, która odebrała sobie życie po kilku miesiącach hejtu medialnego, po tym gdy jej narzeczony w odwecie zamieścił w mediach społecznościowych wideo porno, jakie jej nakręcił.

Oprócz ofiar, które opowiadały o swoim doświadczeniu dziś w auli włoskiego Parlamentu (wydarzeniu transmitowanym na żywo przez włoską telewizję publiczną RAI2), głos zabrały też kobiety biorące udział w walce z przemocą; Antonella Veltri – wiceprezes Stowarzyszenia Di.Re – sieci kobiecej zrzeszającej ośrodki antyprzemocowe i schroniska dla kobiet na całym terytorium Włoch; Grazia Biondi – Prezeska Stowarzyszenia Manden, które skupia 600 kobiet niosących sobie wzajemnie pomoc psychologiczną i prawną oraz zajmujących się prewencją w szkołach; Maria Monteleone – rzymska prokurator stojąca na czele specjalnej grupy prokuratorskiej zajmującej się przestępstwami gwałtu, stalkingu, przemocy domowej i zabójstw kobiet; Maria José Falcicchia – z Biura prewencji i pomocy publicznej z Kwestury w Mediolanie, zajmującego się interwencjami w sytuacjach kryzysowych przemocy wobec kobiet i oddalaniu mężczyzn gwałtownych; Linda Laura Sabbadini – odpowiedzialna przez lata w biurze ISTAT za statystyki dotyczące przemocy wobec kobiet; Maria Gabriella Carnieri Moscatelli – Prezeska Telefono Rosa (Różowy Telefon); Luisa Betti – dziennikarka studiująca od lat język mediów w stosunku do gwałtów i zabójstw kobiet; Nicoletta Malesa – koordynatorka CAM (Centrum dla mężczyzn stosujących przemoc wobec kobiet).
List w imieniu mężczyzn sprzeciwiających się przemocy wobec kobiet, napisany przez znanego pisarza Paolo di Paolo, przeczytała aktorka i autorka programów telewizyjnych Serena Dandini.

Międzynarodowy dzień przeciwko przemocy wobec kobiet obchodzony 25 listopada 2017 r., we włoskim Parlamencie był przykładem tego co kobiety mogą i powinny robić wspólnie, by uświadamiać się i chronić przed tym, co może spotkać je ze strony mężczyzn mających skłonność do przemocy, niestety każdego dnia…

Agnieszka Zakrzewicz

Obrzyn i szpilki. Historia kobiet włoskiej mafii

„W tradycji mafijnej małżeństwo jest nierozwiązywalne, rozwodu nie praktykuje się, separacja jest nie do pomyślenia. Jedyna kobieta ważna dla mafiosa to matka jego dzieci – inne to kurwy. Jeżeli przez przypadek mąż honoru ożeni się źle – niech hoduje złą żonę i przestrzega wartości rodzinnych – dba o dzieci i ich matkę tak, aby niczego im nie brakowało. Reszta to jego sprawa – niech jednak robi to z największą dyskrecją”. (Giovanni Falcone, „Cose di Cosa Nostra”)

Sycylia. Corleone. Plac Sędziów Falcone i Borsellino stanowi klin u zbiegu dwóch jednokierunkowych ulic. Stoi tu posąg św. Franciszka, rozkładającego ręce w geście pokoju. Część placu zajmuje park komunalny. Drugą część stanowi trójkątny skwer wyłożony kostką brukową. Roi się na nim od mężczyzn stojących w grupkach, dyskutujących i gestykulujących zawzięcie. Pod pomnikiem Nimfy, na wprost bramy parkowej siedzą w rzędzie staruszkowie. Każdy ma czapkę z daszkiem i opiera się na lasce. Obserwują i milczą. Przed barem kilku wyrostków podpiera ściany. Milczą i obserwują czujni jak psy.
– Gdzie mieszka Ninetta Bagarella? – pytam barmana. Corleone to w końcu małe miasteczko.
– Kto? – odpowiada, jakby nie dosłyszał.
– Ninetta Bagarella, żona Tota Riiny (przywódcy cosa nostry, aresztowanego w 1993 r. i odsiadującego obecnie wielokrotne dożywocie w reżimie 41bis – całkowita izolacja – przyp. red.). Ich córka wyszła za mąż we wrześniu. Podobno otworzyli sklep ze sprzętem rolniczym?
– A… Nie, nie znam ich osobiście. Niech pani idzie do góry i tam się dowiaduje. Ulica Rzym wspina się stromo – odchodzą od niej wąskie uliczki, gęsto zabudowane. Snują się po nich kobiety, które wyszły na zakupy i wracają z pełnymi siatkami. Są ubrane na czarno, niektóre w czarnych chustach na głowie. Mają czerstwe twarze i patrzą, jakby nic nie widziały.
W sklepie z sukniami ślubnymi sprzedawczyni – pytana o rodzinę Riina – blednie i wzrusza ramionami. Wykręca się też spotkany po drodze policjant: – Ja nic nie wiem, nie jestem stąd. Zastępuję tylko kolegę. Młodziutki sierżant w komisariacie wskazuje wreszcie drogę, ale z poważną miną odradza wizytę.
– Wie pani, co to jest lupara bianca?
Wiem: strzelba z oberżniętą lufą. Po polsku – obrzyn. W przenośni również zabójstwo bezdowodowe, które bardzo często zdarza się na Sycylii. Ciało ofiary zostaje zatopione w cemencie, zasypane wapnem lub rozpuszczone w kwasie. Nie ma ciała – nie ma zbrodni.

BONNIE I CLYDE Z COSA NOSTRA

Ninetta Bagarella wróciła do Corleone po aresztowaniu Riiny. Nie było jej 18 lat, od kiedy pewnej nocy ulotniła się bez śladu, by uniknąć więzienia. Pochodzi z rodziny mafijnej z długimi tradycjami: dziadek i ojciec byli bossami regionalnymi, brat Leoluca to najokrutniejszy killer cosa nostry. Również ona poślubiła mafiosa i to największego. Don Salvatore Riina to krwawy ojciec chrzestny sycylijskiej Kopuły z klanu Corleończyków, zwany Krótkim. Policja włoska oskarża go o 1000 zabójstw. Między innymi wydał wyroki na sędziów Falcone i Borsellino. Po 24 latach Riinę zdradził jego szofer – Balduccio di Maggio. Podobno dlatego, że boss nie pozwolił mu rozwieść się z żoną i żyć z młodą kochanką.
Ninetta zakochała się w bossie starszym o 14 lat będąc jeszcze dziewczynką. Skończyła literaturę na Uniwersytecie w Palermo i uczyła gimnastyki w szkole. Był to ewenement w tamtych czasach, gdyż kobiety w małych miasteczkach nie były wyemancypowane. Kiedy Riina zszedł do podziemia, Bagarella broniła swojego chłopa jak lwica. Udzielała wywiadów prasie, a na rozprawach sądowych twierdziła, że mafia to wymysł dziennikarzy. Nosiła warkocze i kolorowe sukienki, zupełnie nie przypominając tradycyjnej żony bossa: grubej matrony ubranej na czarno. Chciano ją skazać na przymusowe przesiedlenie pod nadzorem policyjnym, ale sędzia został zamordowany, a ona uciekła.
Wyszła za Riinę potajemnie w 1974 r. Sakramentu udzielił ksiądz, lecz ślubu nie zarejestrowano. Prawny ślub wzięli dopiero w 1995 r. w palermitańskim więzieniu Ucciardone. Jak się później okazało, Ninetta wynosiła szyfrowane rozkazy dla klanu. W wielkim procesie przeciwko mafii w 1986 r. (zwanym maksiprocesem, gdyż skazano 475 mężów honoru, wymierzając im łącznie 2665 lat więzienia – przyp. red.), nauczycielka z Corleone była jedną z czterech oskarżonych kobiet. Nie skazano jej, gdyż wtedy wciąż panowało przekonanie, że żony i konkubiny bossów są ofiarami kultury mafijnej. Bonnie i Clyde z cosa nostry przez wszystkie te lata – ścigani przez policję i Interpol – ukrywali się w willi z basenem na przedmieściach Palermo. Bagarella urodziła Riinie czwórkę dzieci: Marię Concettę, Giovanniego, Giuseppe i Lucię. Wszystkie przyszły na świat w najlepszych klinikach sycylijskiej stolicy i wszystkie zostały zarejestrowane w urzędzie miasta. Giovanni poszedł w ślady ojca – trafił za kratki jako niepełnoletni w 1996 r. i otrzymał wyrok 4 lata i 8 miesięcy za „stowarzyszenie mafijne”. Ninetta znów zaczęła rozmawiać z dziennikarzami. Miała tym razem czarną chustkę na głowie i mówiła, że policja prześladuje całą rodzinę za nazwisko. 23 listopada 2001 r. sąd skazał syna powtórnie – tym razem na dożywocie i to w wieku 25 lat – za cztery zabójstwa. Matka podobno po raz pierwszy uroniła dwie łzy.

W RĘKAWICZKACH

Agri-Mar – luksusowy sklep z maszynami i nowoczesnym sprzętem znajduje się zaraz przy wjeździe do Corleone, obok stacji benzynowej. Zainwestowali w niego 24-letni Giuseppe, 27-letnia Maria Concetta (rodzeństwo Riina) i 26-letni Tony Ciaravello, świeży zięć Krótkiego. Ślub odbył się 6 września 2001 r. w kościele św. Matki Corleone. Było ponad stu gości i panna młoda niosła wiązankę z kwiatów pomarańczy.
Tony Ciaravello – nieduży grubasek z cwanymi oczkami i lekko zabazgraną kartoteką – miota się po sklepie pełnym mężczyzn podobnych do tych, którzy stali wcześniej na placu. Teść i szwagier są za kratkami – więc on musi rządzić, co wyraźnie sprawia mu przyjemność. Nie chce rozmawiać i nie pozwala fotografować. – Dziennikarze i sędziowie prześladują nas – krzyczy. – Kiedyś się z wami wszystkimi policzymy!!! Wściekłość zrozumiała – w minionym tygodniu państwo zarekwirowało majątek biznesmena, w którego willi ukrywała się rodzina Riina, 140 milionów dolarów.
Agri-Mar nie należy prawnie do nikogo z trójki – zapewniają w urzędzie miasta. Na pytanie: skąd tak młodzi ludzie wzięli pieniądze na inwestycję, skoro o kredyty nie jest łatwo? – urzędniczka wzrusza ramionami i mówi: – W Corleone mieszka też żona Provenzana i wszyscy wiedzą, że do niej należą wille, tereny, konta w banku, udziały akcyjne, że inwestuje na giełdzie. Prowadzi interesy rodzinne jak wykwintny menedżer, ale niczego nie można jej udowodnić, bo wszystko jest zarejestrowane na osoby trzecie. Saveria Palazzolo, z zawodu szwaczka, w 1992 r. pojawiła się w komisariacie i oświadczyła: – Jestem kobietą Bernarda Provenzana i chcę żyć spokojnie w domu. Wielokrotnie oskarżano ją o współpracę z mafią, pranie brudnych pieniędzy i ukrywanie przestępców. Kiedy Provenzano uciekł w 1969 r. wraz z Riiną – policja zaczęła obserwować młodą Saverię. Gdy okazało się, że jest w ciąży, wezwano ją pytając, gdzie jest mąż? Odpowiedziała: – Dzieci robi się nie tylko z mężem. Potem uciekła tak jak Ninetta.
Bernardo Provenzano jest poszukiwany listem gończym od 33 lat. Po aresztowaniu Riiny został ojcem chrzestnym, dowodzi cosa nostrą z ukrycia. Nikt nie wie, jak teraz wygląda, gdyż jego ostatnia fotografia została zrobiona 20 lat temu. Nosi pseudonim Traktor – co mówi wszystko o metodach, jakie stosuje.
W komisariacie szepczą, że Saveria i Ninetta to długa ręka cosa nostry w atłasowej rękawiczce. Są dowodem na to, jak mafia się zmieniła i wyemancypowała z band grasujących z obrzynem w rękach – w damy w szpilkach.

MILCZENIE JEST ZŁOTEM

Palermo. Pani Maria – siostra sędziego Falcone, mieszka w centrum miasta. Przy wejściu do klatki schodowej czuwa dwóch policjantów. W najgorętszym okresie walki z mafią w pobliżu domów sędziów Falcone i Borsellino nie można było zatrzymywać się i parkować w odległości mniejszej niż sto metrów. Sąsiedzi protestowali w obawie o własne życie i Dyrekcja Śledcza Antymafii przeprowadziła sędziów do bunkra. Nie pomogło… 23 maja 1992 r. na autostradzie w okolicach Capaci mafia dokonała zamachu. Zginęli sędzia Falcone, jego żona Francesca Morvillo i trzej agenci eskorty. 19 lipca 1992 r. na ulicy D’Amelio wybuchła bomba w aucie zaparkowanym pod domem matki sędziego Borsellina. Wraz z nim zginęło pięciu agentów ochrony.
Mieszkanie pani Marii jest pełne pięknych przedmiotów. Gablota z porcelanowymi pastuszkami z XVII wieku, widoki Palermo i Sycylii malowane przez znanych artystów, perskie dywany i srebrne bibeloty wskazują, że rodzina ma długą tradycję mieszczańską. Jasne kolory sof i foteli czynią salon przytulnym, i bezpiecznym. Mała fotografia brata jest ustawiona na sekretarzyku przy wejściu.
– Moim zdaniem to Bagarella ponosi większą odpowiedzialność niż Riina, bo to kobieta przekazuje wartości w rodzinie – pani Maria zaczyna swoją opowieść – A co ona przekazała dzieciom? Zresztą czemu się dziwić, skoro jej brat dopuścił się takich zbrodni… Brat Ninetty to Leoluca Bagarelli, krwawy oprawca. Kiedy Riina trafił do więzienia, wydał rozkaz wymordowania wszystkich zdrajców. Vincenzina Marchese – żona Leoluki Bagarelli – powiesiła się. Trudno powiedzieć czy ze wstydu – gdyż jej brat, boss Filippo Marchese, zaczął kolaborować z policją – czy też z depresji wywołanej życiem z mężem mordercą w ukryciu. Wiedziała ponadto, że Leoluca powinien – i potrafi – ją zabić, aby zmazać plamę na honorze. Jej ciało zniknęło. Brat Ninetty uprowadził 11-letniego Giuseppe, syna Santiny di Matteo, który stał się świadkiem koronnym. Dziecko przetrzymywano ponad rok. Udusił je Giovanni Brusca pod osobistym nadzorem Leoluki. Potem ciało małego rozpuścili w kwasie solnym. Z rąk Leoluki zginęła też Antonella Bonoma. Miała 23 lata i była w trzecim miesiącu ciąży. Po latach znalazły się strzępy zwłok. Obecnie Bagarella odsiaduje wielokrotne dożywocie tak jak jego szwagier Tony Riina.
– Bagarella nie jest ikoną mafii i nigdy nią nie będzie – kontynuuje siostra sędziego. – Kiedy boss umiera lub kończy w więzieniu, żona bossa staje się wdową. Nie rozmawia z nikim, nie pokazuje się publicznie, nie przyjmuje gości w domu, ubiera się tylko na czarno. Wtedy jest to kobieta godna szacunku całej mafii. Taka była Rosaria Castellano – żona Michela Greca, starego padrino, zwanego Papieżem. Ujęli go w bacówce w górach z Biblią w ręku. Od tamtego czasu ona zamknęła się w willi niczym zakonnica. Żona Stefana Bontadego, zwanego Księciem – bossa klanu Inzerillo, zrobiła tak samo. (Papież wydał ponad 100 wyroków śmierci – w tym na sędziego Rocca Chinniciego i komisarza Ninniego Cassara. Złapany 20 lutego 1986 r., odsiaduje dożywocie. Książę został zlikwidowany przez corleończyków w 1981 r. strzałami w twarz).
Pino Arlacchi napisał w „Mężczyznach bez honoru”, że jeżeli kobiety coś wiedzą, wcześniej czy później mówią. Z tego powodu każdy mafioso starał się trzymać jak najdalej od spraw cosa nostry żonę, matkę, siostry i córki. Robił to, żeby je chronić, bo jeżeli kobieta coś wiedziała, kończyło się tak, że musiał ją zabić albo on, albo ktoś za niego. – Pamiętam zaskoczenie i radość mojego brata, kiedy w 1989 r. przyjechała do niego Rita Simoncini – opowiada Maria Falcone. – Rita była konkubiną Francesca Marina Mannoia – chemika rafinującego heroinę. Żył z nią od lat i miał córkę, ale ożenił się z Rosą z rodziny bossa Vergano, bo był to dobry mafijny mariaż. Cosa nostra przymykała oko na jego niemoralne prowadzenie się. Kiedy jednak poprosił o zgodę na rozwód – książę mu odmówił. Po śmierci bossa, Mannoia zdecydował się na współpracę z policją, aby móc wreszcie żyć z Ritą. Gdy zaczął opowiadać o produkcji i handlu heroiną, zabito w odwecie jego matkę, siostrę i ciotkę. Trzy kobiety rozstrzelano przed domem z karabinu maszynowego pierwszy raz w historii mafii. Żona rozwiodła się z nim w pośpiechu, aby nie nosić nazwiska zdrajcy. Dziś Mannoia i Simoncini żyją razem w Ameryce pod zmienionym nazwiskiem, objęci programem ochrony przez FBI.
Luciano Liggio zrewolucjonizował kodeks honorowy starej mafii, każąc zabijać kobiety i dzieci. Nazywano go Profesorem. Przejął władzę po Papieżu i kiedy był szefem Kopuły, podlegali mu Riina i Bagarella. Liggio miał olbrzymie powodzenie u kobiet. Kiedy zabił przywódcę ruchu chłopskiego – narzeczona ofiary przyrzekła zemstę, krzycząc na placu, że zje wątrobę mordercy. Potem zbrodniarza ukrywała we własnym domu.
Pierwszą kobietą na Sycylii, która współpracowała z policją, była Antonina Orlando. Zabili męża na jej oczach. Poszła do adwokata, który wziął pieniądze i doradził, aby milczała. Na szczęście sprawą zainteresował się inny adwokat, broniący wcześniej Frankę Viola – pierwszą dziewczynę, która zdecydowała się oskarżyć swojego gwałciciela. – Te odważne kobiety to jednak kropla w morzu. Niestety Sycylijki w większości są jak trzy małpki: jedna zatyka oczy, druga uszy, trzecia usta.
Maria Falcone po zamachu na brata założyła fundację, aby propagować ideały, w jakie wierzył. Przy ulicy Notarbartolo 102, naprzeciw domu sędziego, rosła olbrzymia magnolia. Po zamachu, jeszcze tej samej nocy, ludzie zaczęli przychodzić pod to drzewo. Składali kwiaty, palili znicze, wieszali kartki z kondolencjami, poezjami, protestami. Wisiały jak liście przez wiele tygodni. Później rodzina zebrała je i wydała książkę. Magnolia stała się pomnikiem spontanicznie poświęconym Giovanniemu przez ludzi, dla których był nadzieją.

NASZE GŁUCHE MILCZENIE

Na ulicy D’Amelio, gdzie zginął Paolo Borsellino, o zamachu bombowym przypomina tylko mała tabliczka pamiątkowa. Żona sędziego Rita Borsellino widziała, jak mafia wysadza w powietrze jej męża. Tak jak Maria Falcone robi wszystko, aby nie zapomniano.
Stąd jest blisko do Ucciardone – pentagonalnej twierdzy przemienionej w najcięższe włoskie więzienie. Tu odsiadują wyroki wszyscy mężczyźni Ninetty Bagarelli. W środku, w auli sądowej przemienionej w bunkier, odbył się maksiproces, gdzie głównym świadkiem był Tommaso Buscetta. Bossowie siedzący w klatkach, przeciw którym zeznawał – krzyczeli: – Wysoki Sądzie, jak można wierzyć facetowi, który jest bigamistą.
Pierwszy świadek koronny we Włoszech zdradził wszystkie sekrety mafii i wszystkie zasady męża honoru. Jego słabością były kobiety. Miał trzy żony. Z pierwszą – Melchiorrą Cavallaro, ożenił się w wieku 17 lat i bardzo szybko spłodził czwórkę dzieci. Kiedy się roztyła – uwiódł Verę Girotti, kochającą ruletkę i życie nocne. Poślubił ją w Nowym Jorku pod zmienionym nazwiskiem i przez 5 lat żył w bigamii. Miał z Verą dwoje dzieci – pozostawiła go z nimi któregoś dnia, zmęczona ucieczką przed Interpolem. Ostatnią wybranką została brazylijska studentka – Maria Cristina de Almeida Guimaraes. Po ślubie, kiedy Cristina była w ciąży z pierwszym dzieckiem, zatrzymała ich policja brazylijska. Kiedy boss siedział w więzieniu po raz drugi, klan corleończyków wymordował mu całą rodzinę. Buscetta zaczął współpracować z sędzią Falcone z miłości do Cristiny.
Od Ucciardone centralną ulicą Wolności można dojść do sądu. Pałac Sprawiedliwości to też obiekt pilnie strzeżony. Gigantyczna budowla z białego marmuru w stylu faszystowskim ma przestrzenne korytarze i olbrzymie aule sądowe. Również i te mury niejedno widziały. Na przykład procesy w sprawie Serafiny Battaglia. Kolejnej wdowy. Przez lata namawiała swojego przyrodniego syna, aby pomścił ojca. Kiedy zabili także jego – z zemsty oskarżyła 30 bossów i świadczyła przeciwko nim w przewodzie sądowym trwającym niemal 20 lat. W sali obrażała przestępców (– Wszyscy mafiosi to rogacze!), pluła na nich, wrzeszczała histerycznie. Kiedy sąd przywoływał ją do porządku – odpowiadała: – Gdyby wszystkie kobiety zachowywały się tak godnie jak ja, mafii na Sycylii nie byłoby już od dawna!!!
Kilka ulic dalej mieści się Centrum Peppino Impastato. Stara Felicia Bartolotta Impastato mieszka w Cinisi nieopodal Palermo. Jej mąż był związany z klanem Tana Badalamenti. Jeden z dwóch synów – Peppino, w dzieciństwie przeżył zamach bombowy na wuja. Jako student założył radio w miasteczku i agitował przeciwko mafii oraz jej lokalnemu bossowi. 9 maja 1963 r. Peppino Impastato został pobity i uduszony. Zwłoki wysadzono w jego samochodzie. Było to w dzień zabójstwa porwanego premiera Aldo Moro – nikt więc do morderstwa na prowincji nie przykładał wagi. Śledztwo umorzono, gdyż skorumpowana policja orzekła, że Impastato należał do Czerwonych Brygad i zginął próbując dokonać zamachu. Z biegiem lat matka i przyjaciele: Anna Puglisi i Umberto Santino, założyli pierwsze we Włoszech stowarzyszenie walczące przeciw mafii. W 1994 r. wystąpili o powtórne dochodzenie. Sprawiedliwości stało się zadość dopiero w marcu 2001 r. po 38 latach.
To również kobiety potrafiły przeciwstawić się skutecznie przestępczości zorganizowanej, zmuszając polityków, aby wydali jej walkę. Po zamachu na sędziów przez miesiące trwał w Palermo protest białych prześcieradeł wywieszanych z okien, milczące marsze i całonocne czuwania. Pogrzeb 19-letniej Rity Atria, która była najmłodszym świadkiem koronnym płci żeńskiej (w procesie przeciwko zabójcom ojca i brata) – stał się ogólnokrajową manifestacją środowisk kobiecych. Kiedy mafia zabiła Borsellina – Rita rzuciła się z okna. Na jej pogrzebie w Partanna matka nie pojawiła się uważając, że córka jest zdrajczynią. Przyjechały za to kobiety z całych Włoch. Stara Atria przyszła na grób po kilku dniach i zdjęcie córki rozbiła młotkiem.
Dziewczynka prowadziła dziennik, napisała w nim: „Mafia to także my – nasze ślepe i głuche milczenie”.

© AGNIESZKA ZAKRZEWICZ, 2002

Dokąd zaprowadziły nas media

Fragment pochodzi ze szkicu do eseju: „Dokąd zaprowadziły nas media. Naga prawda”

Wiadomo, że miarą wolności mediów jest stopień w jakim wyrażają one głos opinii publicznej, miarą zaś ich zniewolenia jest poziom jawnej lub ukrytej perswazji, urabiającej postawy społeczne w interesie dominujących elit władzy.

K.T. Toeplitz

Przyszła wreszcie pora, aby sięgnąć na półkę mojej biblioteczki po książkę Krzysztofa Teodora Toeplitza Dokąd prowadzą nas media, którą swego czasu podarował mi osobiście jej wydawca, Wiesław Uchański. Widocznie wiedział wtedy lepiej ode mnie, że wcześniej czy później zrobię z niej użytek. Nawet nie przypuszczałam, że z Toeplizem w sumie łączy mnie wiele wspólnego, choćby fakt, że on i ja ukończyliśmy historię sztuki oraz to, że jego i moje artykuły ukazywały się w tych samych gazetach i tygodnikach. No i… Czterdziestolatek to dla mnie film kultowy…
Sparafrazowanie tytułu książki Toeplitza i odpowiedzenie na pytanie „Dokąd zaprowadziły nas media?” w stosunkowo krótkim eseju jest wyczynem karkołomnym – wymagałoby to wręcz książki. Tylko po co? Skoro nikt dziś już nie czyta… Dziesięć lat po wydaniu tamtej pozycji, tak niespodziewanie wiele zmieniło się w naszej medialnej rzeczywistości, że krótki szkic należy popełnić choćby tylko z szacunku dla autora, który zmarł w 2010 roku.
Też zacznę od anegdoty – jak wybitny dziennikarz i felietonista zrobił to w Dokąd prowadzą nas media.
Pewnego dnia przy okazji mojego pobytu w Polsce zaproszono mnie do łódzkiego gimnazjum, aby poprowadzić lekcję w klasie dziennikarskiej. Przygotowałam się do wykładu, wspierając go dość pokaźnym i ciekawym materiałem z archiwum Stowarzyszenia Dziennikarzy Zagranicznych w Rzymie (jego opracowanie zlecono mi na wystawę z okazji 100-lecia tej międzynarodowej organizacji). Jestem członkiem tego Stowarzyszenia, zwanego po włosku Stampa Estera (Prasa Zagraniczna) od 2000 roku. Zawiązano je w 1912 r., w pewnej rzymskiej kawiarni, z woli kilku ówczesnych korespondentów, a dziś zrzesza blisko 500 dziennikarzy i publicystów mediów z całego świata.
Pokazałam potencjalnym przyszłym dziennikarzom polskim zdjęcia z różnych konferencji prasowych, ze spotkań z najważniejszymi włoskimi i światowych politykami, z historycznych wizyt dziennikarzy zagranicznych u dwóch papieży, a także z wyjątkowej wizyty Jana Pawła II w starej siedzibie Stowarzyszenia w 1982 r., której niestety nie byłam świadkiem. Materiał zawierał fantastyczne fotografie moich kolegów fotoreporterów, publikowane w najważniejszych światowych gazetach, tygodnikach i miesięcznikach.
Łódzkiemu narybkowi medialnemu opowiedziałam także historię rewolucji technologicznej dziennikarskich narzędzi pracy na przestrzeni XX i XXI wieku – od telegrafu, poprzez telefon, teleks, fax, aż po Internet; od pióra, poprzez maszynę do pisania, komputer, laptop, telefon komórkowy, smartphon i tablet. W międzyczasie, w latach 50. ubiegłego wieku pojawiła się telewizja, a dziś mamy komórki zdolne zastępować profesjonalne aparaty fotograficzne i kamery oraz latające drony mogące filmować wszystko z góry.
Podczas całego mojego wykładu dziwiła mnie jedna rzecz: trzydziestka potencjalnych przyszłych polskich dziennikarzy siedziała cicho, jak na kazaniu. Nikt nie wyciągał ręki, aby zadać mi pytanie, nikt nie okazywał widocznych oznak zniecierpliwienia, że gadam i gadam, a tu pora przejść do dyskusji lub „pociągnięcia za język”. Nikt nie miał nawet żadnej ekspresji na twarzy…
„O rany!” – myślałam sobie – „Jak te dzieciaki będą w przyszłości zdolne wykonywać zawód dziennikarza? Kto ich nauczy, że dziennikarz przede wszystkim musi zadawać pytania, zwłaszcza trudne i niewygodne pytania? Skąd wezmą odwagę, aby zadawać takie pytania przedstawicielom władzy?”.
Na koniec rzuciłam: „Czy są jakieś pytania?”. Nadal panowała grobowa cisza. Kiedy wytłumaczyłam, że zawód dziennikarza przecież polega właśnie na zadawaniu pytań, zwłaszcza niewygodnych pytań, podniosła się wreszcie jedna ręka.
„My przygotowaliśmy się do lekcji z panią i sprawdziliśmy pani dorobek w Internecie. Jest pani bardzo kontrowersyjna. Dlaczego?” – padło wreszcie pytanie z sali.
„Być kontrowersyjnym to komplement dla dziennikarza. Oznacza, że ma się odwagę mieć własne opinie, odmienne od innych i nie bać się wyrażać je publicznie. Tego przynajmniej nauczyłam się pracując przez tyle lat w środowisku dziennikarzy zagranicznych. Płaci się za to zazwyczaj bardzo wysoką cenę…”. – odpowiedziałam.
Gimnazjaliści wyszli z lekcji w całkowitej ciszy, ale wyraźnie zszokowani.
Nie wiem ilu z nich wybierze trudny i niepewny zawód dziennikarza. Chyba życzę im z całego serca, aby poszli inną drogą…

Od człowieka galaktyki Gutenberga do mass-mana

Już dwadzieścia lat wyskrobuję chleb piórem. Nie jest to łatwe. Moje pierwsze artykuły pisałam odręcznie i dyktowałam przez telefon stacjonarny. W Stowarzyszeniu Dziennikarzy Zagranicznych w Rzymie mieliśmy w tym celu specjalne kabiny telefoniczne, w których dziennikarze zamykali się i dyktowali maszynistce w redakcji krótsze wiadomości. Dłuższe teksty wystukiwałam na maszynie Olivetti i wysyłałam pocztą.
Następnie przyszedł czas na pierwszy komputer – ale oczywiście bez polskich znaków. Po dwóch latach oszczędzania kupiłam używanego laptopa – to była lepsza maszyna do pisania, bo można było wprowadzać poprawki bez korektora (biała substancja, którą nanosiło się na maszynopis, a potem poprawiało literki odręcznie) i zapisywać tekst na dyskietce.
Pisanie w czasach przedkomputerowych i przedinternetowych nie było łatwym zajęciem. Nie można było robić „przeklejanek”, korzystać z Wikipedii i googlować. Pisownię i ortografię sprawdzało się w opasłych słownikach, których kilka tomów stało na półce. Gazety i książki czytało się od deski do deski, a przede wszystkim dziennikarz musiał sam zdobywać informacje i sprawdzać ich źródła. Jeszcze kilka lat temu praca dziennikarza była bardzo ciężka, gdyż każdy nosił cały sprzęt przy sobie. Laptopy ważyły niemało. A do tego korespondent zagraniczny musiał zwykle pełnić również rolę fotoreportera – a więc mieć aparat fotograficzny i obiektywy. Mój bagaż codzienny ważył ponad 15 kg. Ale byłam wtedy jeszcze młoda. Dziś mój kręgosłup to odczuwa.
W 1998 roku w moje życie zawodowe wkroczył Internet. Mieliśmy go najpierw tylko w biurze, a potem każdy z nas doczekał się domowego łącza. Pojawiły się też telefony komórkowe – „przedpotopowe”… I pomyśleć, że dziś ten tekst piszę na mini iPdzie, który noszę w torebce i przez który mogę prowadzić wideokonferencję.
Część osób, które go teraz czytają, zapewne pamięta tę rewolucję technologiczną i było jej uczestnikami. Dla tych urodzonych pod koniec ubiegłego wieku (jak gimnazjaliści, dla których przeprowadziłam moją lekcję dziennikarstwa), rzeczy, o których tutaj piszę są wręcz niewyobrażalne.
Jak to? Istniał kiedyś świat bez Internetu? Nie było Wikipedii i Googla? Do „focenia” nie służyła komórka? – ja też dziś czasem zadaję sobie te pytania.
No cóż, uświadomił mi to dopiero Toepliz – jestem żywym przykładem McLuhanowskiego potomka „człowieka galaktyki Gutenberga” będącego produktem cywilizacji elektronicznej, który wyewoluował w „mas mana”, określonego przez José Ortegę y Gasseta w „Buncie mas” jako bezmyślnego uczestnika tej cywilizacji, korzystającego z jej zdobyczy, ale nie zdającego sobie sprawy z tego czym jest cywilizacja.
„Globalna wioska” – określenie wprowadzone przez Marshalla McLuhana w jego kultowej pozycji „Galaktyka Gutenberga” wydanej w 1962 roku, jeszcze przez długi czas będzie stanowiło dla nas wszystkich punkt odniesienia. Idąc jednak śladem Toepliza w Dokąd prowadzą nas media, należy dziś stwierdzić, że kanadyjski teoretyk komunikacji mylił się uważając, że kultura elektroniczna i jej narzędzia (telegraf, radio, telewizja i przede wszystkim Internet), nie wywierają efektu ujednolicającego, lecz sprzyjają łatwiejszemu zrozumieniu kultur niezwiązanych z drukiem. Jak dowiódł McLuhan każda przemiana cywilizacyjna, którą wywołuje zmiana narzędzi komunikacji jest dramatyczna, choć jest to proces długofalowy i zauważalny dopiero z perspektywy wieków. Transformacja cywilizacji oralnej w pisemną przyniosła upadek modelu społecznego opartego na wiosce plemiennej, który był na pewno bardziej solidarny i demokratyczny niż system monarchiczno-feudalny, wspierany przez religię. Wynalazek pisma umożliwił zarządzanie państwami większymi terytorialnie. Wynalezienie druku przez Johannesa Gutenberga około 1448 roku doprowadziło najpierw do złamania monopolu kościelnego na dostęp i interpretację Słowa Bożego (podczas gdy przez stulecia mnisi benedyktyńscy przepisywali dwie Biblie na rok, Gutenberg wydrukował ich ponad 160 w ciągu jednego roku – czyli produkował jeden egzemplarz co dwa dni), a to następnie do schizmy Marcina Lutera, buntów chłopskich i w końcu do rewolucji francuskiej. Rewolucja październikowa miała miejsce już blisko sto lat po wynalezieniu telegrafu i upowszechnieniu go przez Samuela Morse’a, więc możemy uznać, że była efektem kultury elektronicznej, a raczej efektem zderzenia dwóch kultur (druku i elektronicznej). Narzędzia kultury elektronicznej umożliwiły nam komunikację globalną, a Internet pozwala na zarządzanie w skali planetarnej. Czy człowiek z globalnej wioski jest rzeczywiście lepszy i bardziej cywilizowany od człowieka z galaktyki Gutenberga? McLuhan zmarł w 1980 roku, pełen entuzjazmu i wiary w tę idee. Dziś najprawdopodobniej musiałby zweryfikować niektóre swoje opinie.

Wyzysk mass-medialny

Wynalazek Internetu i jego upowszechnienie doprowadziły do upadku kultury druku. W ubiegłym stuleciu gazety były miejscami pracy zatrudniającymi dziesiątki, setki a nawet tysiące ludzi – nie tylko dziennikarzy (w 1927 roku New York Times zatrudniał 3235 pracowników). Pomimo braku poczty internetowej, dzienniki wychodziły codziennie, każdy z nich podawał jak najświeższe wiadomości, a nawet te z ostatniej chwili w dodrukowywanych specjalnych wydaniach. Teksty były redagowane perfekcyjnie, nie było w nich żadnego błędu ortograficznego i prawie żadnej literówki, bo nic nie umykało oku profesjonalnego korektora. Wiadomości musiały być rzetelne i potwierdzone, a przede wszystkim z pierwszej ręki. Dziennikarz był zawsze na miejscu opisywanego wypadku i w centrum aktualnych wydarzeń. Każda szanująca się prasa miała swoich korespondentów lokalnych i zagranicznych, i pomimo kosztów byli oni pracownikami redakcji, którym płacono regularne pensje, składki, ubezpieczenie, więc mieli prawo również do chorobowego. Owszem, istnieli zawsze publicyści, których praca dziennikarska nie była jedynym zajęciem, ale jej charakter był raczej stały i określony.
Od dwudziestu lat status dziennikarza zaczął się zmieniać. Redakcje rozpoczęły zatrudnianie najpierw na umowę zlecenie, a potem na umowę o dzieło, przyszły cięcia na wydatki i wyjazdy służbowe, aż w końcu zaprzestano je pokrywać i zwykłym dziennikarzom zaczęto proponować tylko wierszówkę. W zawodzie pojawiła się nowa figura freelance – czyli dziennikarz próbujący pracować dla kilku redakcji. Nikt mu nie płacił za gotowość do pracy, ale praktycznie musiał być na każde zawołanie i zawsze pod telefonem. Korespondentów zagranicznych, którzy jeszcze pracowali na etacie zaczęto odwoływać, proponować im coraz gorsze warunki lub zwalniać. Upowszechnił się fenomen zalegania z płatnościami lub wręcz niepłacenia za publikowane teksty – fakt wykorzystywany przez innych wydawców do obniżania wierszówek.
Drugim fenomenem zaczęło być blogowanie. Powstały duże, dobrze promowane platformy blogerskie, gdzie zaszczytem było samo zaistnienie – a więc oczywiście publikowanie za darmo. Taki fakt zaistnienia rokował na przyszłość – bo mógł stać się trampoliną do wejścia do jakiejś redakcji.
Wykonywanie zawodu dziennikarza nie wymaga specjalizacji. Trzeba po prostu umieć pisać – a jest to dar wrodzony, jak zdolność do rysunku czy muzyki. Łatwo więc trafić tu z innymi kwalifikacjami zawodowymi – jest to nawet wręcz wskazane, bo poszerza horyzonty. W mediach są zawsze potrzebni tzw. eksperci – ich opinię zwykle uzyskuje się gratis w postaci wywiadu, ale za tekst analityczny należy zapłacić. W ten sposób często osoby posiadające już ciepłe posadki, jako publicyści dostają więcej niż zwykli dziennikarze – no bo przecież byłemu premierowi czy ministrowi, który wrócił do profesury, nie wypada nie dać honorarium, bo popsułby opinię gazecie.
Jeszcze kilkanaście lat temu „dziennikarz” to brzmiało dumnie. Był to zawód bardzo interesujący, dobrze płatny, uprzywilejowany, ale wymagający także bardzo wielu poświęceń, umiejętności, a przede wszystkim odpowiedzialności. Dziś „czwarta władza” (której nazwa – jak przypomina Toepliz wywodzi się ze stwierdzenia Lorda Macaulay’a z 1843 roku: „Galeria, na której siedzą reporterzy prasy, stała się czwartym stanem w królestwie.”), została sprowadzona do całkiem innej roli. Dziennikarze stanowią obecnie największą armię prekariuszy, którzy siedzą cicho aby nie utracić ostatnich, podstawowych przywilejów, a ich rola ogranicza się coraz częściej do „żywego przedłużenia klawiatury”. Najlepszym przykładem tego staje się praca wielu korespondentów zagranicznych agencji informacyjnych, którzy kiedyś osobiście jeździli w teren i zbierali informacje, a obecnie tylko tłumaczą i kompilują wiadomości agencyjne przekazywane przez media obcojęzyczne. To samo zresztą tyczy się korespondentów zagranicznych czy pracowników działów zagranicznych w redakcjach. Dziś informacji się już nie tworzy, ją się tylko powiela. Czy wynika to z lenistwa dziennikarzy? Absolutnie nie. Po prostu redakcje – nastawione na jak najwyższe zyski i oszczędności – nie zapewniają im odpowiednich środków do tego, aby mogli wykonywać dobrze swoją pracę. Znam korespondentów zagranicznych agencji informacyjnych, którzy praktycznie nie odrywają się od komputera i telefonu. Ich zadaniem jest twórcze powielanie jak największej ilości informacji dostarczanych do matczynej agencji, z których z kolei korzystają inni dziennikarze, kompilując od nowa informacje w formie newsów czy artykułów. Tylko największe i najbogatsze światowe networki medialne lub wielkie historyczne gazety mogą sobie jeszcze pozwolić na utrzymanie korespondentów zagranicznych oraz na posiadanie wysłanników specjalnych, którzy produkują oryginalne materiały. Po co opłacać ludzi za granicą lub w ogóle korzystać z ich pracy, skoro w dobie Internetu wystarczy mieć na miejscu redaktorów znających obce języki.
Mówiąc uczciwie – dziś produkcja wszystkich najważniejszych informacji pochodzących ze świata spoczywa na barkach stosunkowo wąskiej grupy dziennikarzy. Czy oni pracują dobrze? Tak. Starają się pracować jak najlepiej, ale czasami narzucony im przez wydawcę ogrom pracy przerasta ich zwykle, ludzkie możliwości.
Dziennikarze są niestety środowiskiem mało solidarnym zawodowo, w którym panuje bardzo duża indywidualna konkurencja. Mało o sprawach zawodowych rozmawiają między sobą i mało kto ma odwagę pisać o dziennikarskim prekariacie. Niestety taka jest prawda o tej kaście.
Dziennikarskie związki zawodowe? Owszem czasami dają znać, że w ogóle istnieją. Znam jednak osobiste historie sławnych dziennikarzy, pracujących kiedyś dla mediów powszechnie szanowanych i cenionych w Europie, którzy za syndykalizm zwyczajnie stracili pracę.
Fenomen, który opisałam powyżej nie jest polski, od kilku lat można go obserwować na całym świecie.
Oczywiście problem prekariatu dziennikarskiego nie dotyczy i nawet nie obchodzi redaktorów naczelnych, wydawców czy personelu administracyjnego. Jeśli można mieć tanią lub darmową siłę roboczą – dlaczego z niej nie korzystać. Gotowość do pracy o każdej porze dnia i nocy osoby, która nic za to nie otrzymuje, jest dziś czymś zupełnie naturalnym. Korzystanie z jak najszerszego wachlarza pracowników najemnych usprawiedliwia konieczność zapewnienia odbiorcom wyboru najlepszych autorów. Nieuwzględnianie kosztów produkcji materiałów stanowi normę, jakby dla dziennikarzy freelance wykonywany zawód to nie była praca, lecz hobby…
Wąska grupa osób, które osiągnęły status celebrytów medialnych, zatrudnianych na uprzywilejowanych pozycjach w mediach otrzymuje niewspółmiernie wysokie wynagrodzenie w stosunku do tych osób, które z nimi współpracują lub wręcz na nich pracują. Ale w końcu rola znanych nazwisk i twarzy nie ogranicza się do pracy dziennikarskiej, ich główne zadanie polega na podnoszeniu nakładu gazety, ilości słuchaczy lub widzów, na otrzymywaniu jak największej ilości „klików”. Nie jest to rola informacyjna, lecz biznesowa, a raczej czysto handlowa – ma jeden cel: zwiększenie wpływów z reklam, a więc zwiększenie zysków. Media już dawno utraciły swój status instytucji użytku publicznego i stały się zwykłym biznesem.

Biznes, polityka i celebryci

Czy dziś można jeszcze wierzyć w to, że media są obiektywne? Czy kiedykolwiek były obiektywne? Jak przypomina Toepliz w Dokąd prowadzą nas media – francuski autor Georges Weill uważa lata 1870-1914 za „złoty wiek prasy”. Od wybuchu pierwszej wojny światowej media drukowane zaczęły staczać się po równi pochyłej.
W okresie „złotego wieku prasy” narodziły się wielkie dzienniki jak The Times (data założenia 1785 – dziś wydawany przez Times Newspapers Limited i kontrolowany przez korporację News Corp, której właścicielem jest australijski magnat medialny Rupert Murdoch), Le Figaro (założony w 1826, publikował artykuły Emila Zoli w obronie Dreyfusa, dziś kontrolowany przez holding Groupe Industriel Marcel Dassault), New York Times (założony w 1851, dziś wydawany przez The New York Times Company, która posiada 18 tytułów prasowych i 50 portali internetowych), La Stampa (założona w 1895 r., obecnie kontrolowana przez Italiana Editrice S.p.A., w której aż 77% udziału ma Fiat Chrysler).
W połowie XIX gazetami, zakładanymi pierwotnie przez pisarzy, intelektualistów i działaczy społecznych (pełniących najczęściej jednocześnie rolę dziennikarza, redaktora naczelnego i wydawcy), zaczęły się interesować grupy kapitałowe oraz elity władzy. Dostrzeżono, że rynek wydawniczy to dobry biznes, a jednocześnie narzędzie wpływu na tzw. „opinię publiczną”. Najpierw pojedynczy wydawcy dążyli do osiągnięcia jak największego monopolu medialnego i poprzez to do próby kondycjonowania polityki. Później do udziału w tworzeniu i kształtowaniu rynku prasowego przyłączyły się grupy kapitałowe pochodzące z zupełnie innych branż (metalurgiczna, naftowa, bankowa, motoryzacyjna), ustanawiając wielkie koncerny. W odpowiedzi na zakusy kapitalizmu, władza państwowa powołała tzw. „media narodowe”, przekształcone dużo później w „media publiczne”.
To wszystko oczywiście zostało opowiedziane tu w dużym skrócie i uproszczeniu, aby pokazać, że zarówno kapitał prywatny, jak i polityka, manipulują od zawsze opinią publiczną poprzez „ukrytą perswazję”, pozostawiając mediom tyle swobody, ile jest konieczne aby społeczeństwo uwierzyło, że stoją one na straży „wolności słowa”.
Trudno nie przyznać Toeplizowi racji, że „Jest to rzeczywistość, którą środowiska medialne starają się przemilczeć, nadal pozując na niezależny i wolny głos opinii, jakim prasa zapewne była jeszcze w czasach afery Dreyfusa, co jednak ma coraz mniej wspólnego z dzisiejszym stanem rzeczy.” i że „następujące zrastanie się interesów kapitału medialnego z kapitałem w ogóle, stawia w nieco innej sytuacji ów „czwarty stan”.
W cywilizacji elektronicznej, która zastąpiła cywilizację druku – media przyjęły tzw. „charakter informacyjny”. Ich zdaniem jest upraszczać, streszczać, newsować – jest to więc działanie zupełnie odmienne od zadania książki, której celem było omawiać, tłumaczyć, pomagać zrozumieć. Od kiedy wydawanie prasy stało się domeną wielkiego kapitału zaczęła ona zmieniać swój pierwotny charakter. Przede wszystkim opinia publiczna została podzielona na strefy wpływu. Od momentu pojawienia się oświeceniowego liberalizmu, prasa stała się narzędziem promocji idei indywidualizmu, wolności osobistych, postępu w opozycji do konserwatywnego tradycjonalizmu, skierowanemu ku rodzinnej tradycji, wierności Bogu i posłuszeństwie panującej władzy. Choć w miarę rozwoju nowych nurtów filozoficznych i politycznych, wachlarz propozycji ideowych propagowanych przez media stał się szerszy – główna linia podziału oraz współzawodnictwa pomiędzy liberałami a konserwatystami jest widoczna do dziś. Media – choć z pozoru wolne, pluralistyczne i niezależne, w rzeczywistości są przekaźnikiem konkretnych idei oraz poglądów, więc ich celem jest skupienie wokół siebie rzeczników, i odbiorców tychże. Dziennikarz o poglądach lewicowych nie dostanie pracy w gazecie konserwatywnej lub się w niej długo nie utrzyma, dziennikarz wierzący znajdzie najszybciej swoje miejsce w mediach katolickich a nawet należących do Kościoła – ateista nie ma raczej w nich co szukać, dziennik prawicowo-konserwatywny skupi wokół siebie tradycjonalistów, w prasie o charakterze liberalnym z większą nieufnością będzie się podchodzić do lewicy radykalnej niż do narodowców. Wiadomo również, że czytelnik o poglądach prawicowych będzie czytał prasę reprezentującą i utrwalającą jego poglądy; katolik wybierze media katolickie, a pozostałe będzie uważał za antyklerykalne i wrogie Kościołowi; dla osoby o radykalno-prawicowych poglądach prasa liberalna czy lewicowa jest jednym i tym samym. W ten oto sposób każdy człowiek staje się niewolnikiem własnych mediów.
Ta, z pozoru oczywista, ale mało zauważalna zależność jest bardzo ważna, gdyż walka o odbiorcę to walka poprzez „ukrytą perswazję” o rząd dusz – czyli o utrwalenie jego poglądów, a przez to wyborów politycznych przy urnach, o konsumpcyjny styl życia – co zapewnia odpowiednich reklamodawców, a więc finansowe wpływy. Jeszcze w latach 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku można było wydać gazetę startując praktycznie od zera. Dziś jest to już niemożliwe. Aby wejść na rynek medialny potrzebne są miliony – a te mogą zapewnić tylko grupy kapitałowe, które wiążą się z mediami. To tłumaczy na przykład dlaczego na rynku medialnym mogą łatwiej powstawać i przeżyć gazety liberalne, konserwatywne, a najczęściej upadają lub znajdują się w tarapatach finansowych te lewicowe. Po prostu pierwszym jest łatwiej przyciągnąć grupy kapitałowe. W procesie globalizacji media utraciły swój pierwotny, narodowy charakter. Dziś w wielu krajach są wydawane tytuły prasowe oraz istnieje TV należąca do wielkich międzynarodowych korporacji.
Jeżeli mamy być ze sobą do końca szczerzy – media nie są źródłem informacji, lecz tylko pojemnikiem reklamowym. Bardziej od działania w interesie opinii publicznej liczy się wpływ z reklam. Sposobem na jego uzyskanie nie jest wcale jakość artykułów i programów, czy ich rzetelność, lecz umiejętność trafienia w gust własnego odbiorcy, który widząc, że musi być coraz bardziej masowy, jest więc coraz bardziej prymitywny. Dziś pierwotnym zadaniem mediów nie jest informować lecz sprzedawać. Mylicie się jednak myśląc, że media sprzedają wam reklamę, a przez nią reklamowane w niej produkty. Naga prawda to fakt, że media sprzedają was – czyli swoich odbiorców! Sprzedają was biznesowi i polityce.
Pierwsze gazety służyły tylko do czytania. W XXI wieku każdy produkt drukowany musi przede wszystkim dać się oglądać. Odbiorca przegląda gazety i ogarnia ich treści jednym rzutem oka – stąd duże, kolorowe tytuły, liczne fotografie, kolorowe ilustracje i wykresy graficzne. Współczesna prasa nie jest już owocem kultury druku, z której się wywodzi, lecz efektem kultury obrazkowej. Na tę przemianę wpływ miało pojawienie się fotografii prasowej, wynalazek telewizji i tabloidyzacja życia publicznego.
Uczestnik kultury masowej to nie czytelnik, lecz oglądacz, a nawet podglądacz. Nie interesuje go poznanie świata, zgłębienie problemów i zrozumienie ich, lecz powierzchowny odbiór, który zadowala jego konsumpcyjne ego. Wbrew pozorom media nie mają na celu dawać spójnego obrazu rzeczywistości. Ich zadaniem jest prowadzić do fragmentaryzacji jej odbioru i dezorientacji poprzez wprowadzenie „szumu informacyjnego”. Toepliz tak napisał o tym: „W praktyce jednak większość informacji przynoszonych przez codzienną „prasę informacyjną”, a także przez media elektroniczne powoduje odruch nie tyle namysłu lub sprzeciwu, ile osobliwy stan bierności i obojętności, a również dezorientacji, określanej jako „szum informacyjny”.
Każdego dnia jesteśmy zalewani setkami „ważnych wiadomości”, które tak naprawdę mają tylko pozorny wpływ na nasze życie i pokazują nam świat w kawałkach: lokalna polityka, wypadki, katastrofy, strzelaniny, zabójstwa, napady, zamachy, informacje dotyczące życia celebrytów i koronowanych głów, skandale seksualne, a ostatnio gwałty imigrantów na kobietach i dzieciach. Ważny jest news, który czasami nie przynosi nawet żadnych informacji. Nikt artykułów już nie czyta do końca. Nie interesuje nikogo zrozumienie wiadomości, poznanie tła wydarzeń, pogłębiona analiza problemu. Ba! Nieważne jest już nawet czy sama informacja jest prawdziwa! W dobie Internetu za uznanie jej prawdziwości wystarcza powielenie informacji przez inne media! Jeżeli jakaś informacja pojawia się w dwóch, trzech portalach internetowych, choć może być wyssana z palca, dla współczesnego odbiorcy jest „najprawdziwszą prawdą”.
Z fenomenem postępującej wulgaryzacji języka medialnego mamy do czynienia od momentu powstania tabloidów. Daily Mail zaczął wychodzić w 1896 roku i przez długi czas wiódł prymat jako pierwszy dziennik w Wielkiej Brytanii, osiągając nakład 2 340 000 egzemplarzy dziennie w 2006 r.
Prasa brukowa trafia w prymitywny gust masowego odbiorcy, który jest konsumentem newsów i reklam w niej zamieszczanych. Choć nie jest ona uważana za prasę opiniotwórczą, ma największy wpływ, po telewizji, na kształtowanie opinii publicznej. Tabloid bierze swoją nazwę od tabletki – czyli to informacja w pigułce.
Dziennikarstwo plotkarskie, fotoreporterstwo paparazzich, krzykliwe tytuły, skandale, tania sensacja, celebrytyzm, kronika kryminalna, wiadomości sportowe, rozrywka – to interesuje masowego odbiorcę, którego nobilituje czytanie gazety. W dodatku może się z nią utożsamiać, gdyż znajduje tam zwykłe ludzkie historie oraz celebryckie wzory, z których czerpie. Jednocześnie poprzez „ukrytą perswazję”, gazeta ta kształtuje w nim współczesnego „mass mana” – jego populistyczne poglądy, sympatie polityczne i konsumpcyjny styl życia.
Jeszcze dwadzieścia lat temu język tabloidów i wulgaryzacja komunikacji medialnej budziła niesmak u niektórych. Aktualnie do tych metod posuwają się nawet najlepsze gazety walcząc o „czytelnika” – a wiec o nakład i reklamodawców. Czasami otwierając poranną prasę odnosi się wrażenie, że media drukowane stały się fabryką błota lub gówna. Prowokacyjne tytuły, tendencyjne artykuły, skandale skrojone na miarę, mnożenie oskarżeń, łamanie prywatności, wskazywanie przestępców, aferzystów, agentów i winnych bez przeprowadzenia przewodu sądowego i wydania ważnego wyroku, bicie bez pardonu w politycznego przeciwnika, wyszydzanie, łamanie kariery i życia innym, grzebanie w przeszłości rodziny oraz bliskich, przedstawianie faktów w innym świetle na korzyść subiektywnej prawdy – to sposoby manipulacji opinią publiczną, które dziś już prawie nikomu nie są obce. Łamanie standardów politycznej poprawności stało się sportem – bez tego, w natłoku wiadomości, które tworzą „szum informacyjny” nie można się przebić. Bycie kontrowersyjnym to dla dziennikarza nie tylko komplement, to wręcz obowiązek narzucany mu z góry – przez wydawcę i odbiorcę.
Oczywiście nic lepszego nie możemy powiedzieć o telewizji, gdzie przekrzykiwanie się i niedopuszczanie rozmówcy do głosu stało się klasyką gatunku. Im głośniej, bardziej kontrowersyjnie i hałaśliwie – tym lepiej, bo to przyciąga uwagę, i jak wiadomo z badań reklamowych, podnosi oglądalność, bo odbiorcy próbują zrozumieć o co w studio się tak kłócą. Najlepiej jeszcze jak ktoś kogoś wulgarnie obrazi, bo wtedy z braku prawdziwych informacji – to staje się newsem, scoopem, wiadomością dnia, którą można natychmiast rozpuścić po Internecie i wrzucić jeszcze dzień później na pierwsze strony gazet.
Ujadający, kąśliwy sposób bycia dziennikarzy i gości zapraszanych do studia stał się obowiązującym stylem marketingu polityki i reklamy sprzedawanej przez media. Żeby się w tym odnaleźć trzeba być „zwierzęciem medialnym”, a nie potomkiem „człowieka galaktyki Gutenberga”.
Dla usprawiedliwienia „czwartego stanu” trzeba powiedzieć, że media są tylko zwierciadłem społeczeństwa i polityki – choć w rzeczywistości to system naczyń połączonych. Im bardziej zdegenerowane społeczeństwo, tym bardziej rządne sensacyjnych, krwawych newsów, śmieciowych informacji i populizmu politycznego. Im bardziej wulgarny staje się język medialny, tym bardziej wulgarna robi się polityka i tym bardziej degeneruje się społeczeństwo. Dokąd to wszystko prowadzi? Łatwo zgadnąć – na dno…
Podsumowując zacytuję jeszcze celną uwagę z Dokąd prowadzą nas media Krzysztofa Teodora Toepliza: „Filozof Søren Kierkegaard pisał w swoim dzienniku już w 1848 roku: „Gdybym ja miał napisać prawo prasowe, wiedziałbym, co mam zrobić… obok redaktorów również czytelnicy powinni być okładali karami pieniężnymi”.
W tym całym cyrku medialnym, którego jesteśmy niewolnikami, nie ma niewinnych…

Agnieszka Zakrzewicz

09.02.2016

Fragment pochodzi ze szkicu do eseju: „Dokąd zaprowadziły nas media. Naga prawda”

FOTO: Izabela Maciejewska

—————————————————–

© AGNIESZKA ZAKRZEWICZ / Wszystkie teksty i zdjęcia w tym blogu są chronione prawem autorskim. Wszelki plagiat, przedruk lub wykorzystywanie bez zgody autora jest wykroczeniem i roszczenia z tego tytułu będą dochodzone na drodze sądowej.

Ofiary numer 288 i 289

Kobietę znalazł nurek. Była pod pokładem zdezelowanej łodzi rybackiej, która poszła na dno u brzegów Lampedusy.

Urodziło się, gdy matka umierała, tylko po to, aby też umrzeć. Jeżeli wydało z siebie pierwszy krzyk, to wraz z nim przyszła śmierć, gdy woda dostała się do płuc. Zginęli razem, choć może nie w tym samym momencie, uwięzieni wraz z innymi imigrantami pod pokładem łodzi, która zatonęła 3 października 2013 r. tuż przy brzegach Lampedusy. Była to jedna z największych tragedii „śródziemnomorskiego holocaustu”. Matka miała niespełna 20 lat, jej dziecko zaledwie 7 miesięcy. Byli połączeni pępowiną, gdy ich znaleziono. Pochowano ich razem w jednej dużej brązowej trumnie, nadając im numer „288” i „289”. Nic więcej o nich nie wiemy.

Tragedia, od której Europa wciąż odwraca oczy

O tragediach ludzi, których pochłonęło Morze Śródziemne, piszę już od ponad czternastu lat. Nic się przez ten czas nie zmieniło. Przybyło tylko ofiar. Na przestrzeni lat 2000–2013 zginęło co najmniej ponad 23 tys. migrantów, którzy próbowali dostać się do Europy nielegalnie, morzem lub ziemią. To dwa razy więcej niż liczba, którą podaje się oficjalnie – a i tak zaniżona. Tragedia rozmiaru konfliktu zbrojnego – zresztą migranci szturmujący Europę uciekają najczęściej przed wojnami toczącymi się w ich kraju; imigracja jest dla nich osobistą wojną o przetrwanie.

Dane te udało się wreszcie zebrać w sierpniu 2013 roku dzięki projektowi „Migrants Files” – dziennikarze kilku europejskich gazet podliczyli skrupulatnie ofiary. Informacje są jednak nadal niekompletne. Na mapie, którą można obejrzeć, czerwone kręgi wskazują miejsca największych tragedii. Morze Śródziemne, Cieśnina Gibraltarska i Ocean Atlantycki u wybrzeży Maroko, Sahary Zachodniej i Mauretanii jawią się niczym wielki cmentarz. W ciągu ostatnich czternastu lat przynajmniej 8 tys. osób zginęło w Cieśninie Sycylijskiej, która stanowi dziś jedną z najczęściej uczęszczanych – ale i najbardziej niebezpiecznych dróg migracyjnych do Europy.

„288” i „289”

Kiedy myślę o „holocauście śródziemnomorskim”, jego największym symbolem jest dla mnie właśnie śmierć tej młodej matki i jej dziecka. Na starą, zdezelowaną łódź rybacką, która wiozła ich w podróż do „ziemi obiecanej”, załadowano 518 osób. Kiedy w nocy zbliżali się już do brzegów Lampedusy, ktoś na pokładzie podpalił kołdrę, aby dać znać, że potrzebują pomocy. Na statku wybuchła panika – ci, którzy byli pod pokładem (głównie kobiety, dzieci i nieletni), chcieli się wydostać na górę. Łódź się przechyliła i poszła na dno jak kamień. Zginęło wtedy 366 osób. Tych, którzy ocaleli, uratowali turyści i mieszkańcy Lampedusy, płynąc na pomoc wszystkim, czym się dało. W ubiegłym tygodniu we Włoszech obchodzono pierwszą rocznicę tej – jak do tej pory największej, znanej – tragedii na Morzu Śródziemnym.

Na włoską wyspę przyjechał przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, aby wziąć udział w uroczystościach upamiętniających ofiary. Powiedział: „Tragedia na Lampedusie jest plamą na sumieniu Europejczyków”. Przyjęto go okrzykami: „Mordercy, to wy jesteście winni!”…

Ciężarną kobietę znalazł nurek – włoski karabinier Renato Sollustri. „Kiedy o trzeciej po południu udało nam się wreszcie dotrzeć do ostatniej komory pod pokładem, przedzierając się przez mur ciał, zobaczyliśmy dziewczynę z brzuchem. Brakowało nam już tlenu w butlach, ale nie chcieliśmy wypłynąć na powierzchnię bez niej i bez młodego chłopca, który miał na sobie niebieską podkoszulkę z napisem „Italia”. Kiedy ją wreszcie wyciągnęliśmy i położyliśmy na dnie, zorientowaliśmy się, że w spodniach był płód. Nie spałem potem przez dwa dni…” – opowiadał Sollustri.

Pozostałe ciała ofiar wyciągano związane sznurami, ścigając się z czasem. W Lampedusie brakowało trumien i miejsc na cmentarzu dla imigrantów. Dyskutowano, czy wcześniaka potraktować jeszcze jako płód, czy już jako człowieka – rozdzielić z matką i pochować oddzielnie w małej białej trumnie, jak pozostałe dzieci. W końcu pochowano ich razem, ale jako matkę i dziecko – siedmiomiesięczny noworodek też otrzymał numer. „Nie zapomnę nigdy tych setek trumien ustawionych w rzędach, w środku są także dzieci” – mówił José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, który wtedy przyjechał osobiście do Lampedusy. Od tamtego czasu jednak nic się nie wydarzyło. A raczej wydarzyło – nowe tragedie, nowe śmierci, kolejne matki i dzieci, które pochłonęło morze.

Do ofiar policzonych przez „Migrants Files” należy dodać ponad 2500 ludzi, którzy od początku 2014 utonęli lub zaginęli na morzu. Tylko 18 września tego roku na wodach międzynarodowych w pobliżu Malty utonęło blisko 400 osób (w tym kobiety i dzieci) w wyniku umyślnego zatopienia łodzi z migrantami przez przemytników ludzi, którzy mieli dopłynąć z nimi do Europy.

W październiku 2013 w południowej części Morza Śródziemnego rozpoczęła się humanitarna operacja wojskowa zwana „Mare Nostrum” (Nasze Morze – jak od wieków jest nazywany basen śródziemnomorski). Cele są dwa: zapewnienie bezpieczeństwa życia na morzu i postawienie przed sądem wszystkich tych, którzy czerpią zyski z nielegalnego przemytu migrantów. Do patrolowania Cieśniny Sycylijskiej i ratowania imigrantów Włosi zaangażowali statki i samoloty marynarki wojennej, sił powietrznych, karabinierów, gwardię finansową, straż przybrzeżną, wojskowy korpus włoskiego Czerwonego Krzyża i policję.

Zdania na temat sensu i skuteczności „Mare Nostrum” są podzielone. Jak ocenia UNHCR – Przedstawicielstwo Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – do Włoch w tym roku przybyło dwa razy więcej osób niż w ubiegłym. Fala migracyjna nie maleje, choć lato się już kończy, a wraz z nim dobra pogoda ułatwiająca niebezpieczną przeprawę. Są dni, w którym statki włoskiej Marynarki Wojennej ratują na morzu tysiące osób. Zdaniem przewodniczącego włoskiej partii Ligii Północnej, znanej od dawna ze swojej ksenofobii – w efekcie „Mare Nostrum” wzrosła liczba tych, którzy chcą ryzykować życie. Na operacji humanitarnej mają się więc bogacić przemytnicy ludzi. Z kolei dla włoskiego premiera Matteo Renziego „Mare Nostrum to znak, że Europa ma jeszcze serce i nie pozwoli umierać matkom i ich dzieciom, bez względu na narodowość”.

Drogi przemytu ludzi

Szturm z Afryki na Europę trwa od końca XX wieku. Głównych szlaków migracyjnych jest kilkanaście. Najstarszy z nich, wykorzystywany przez lata, wiódł z Maroka do Hiszpanii, przez Cieśninę Gibraltarską. Drugi „szlak hiszpański” wiedzie z wybrzeża Afryki (Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania, Senegal, Gambia i Gwinea) przez Atlantyk do archipelagu Wysp Kanaryjskich. Przez Morze Śródziemne prowadzi wiele szlaków. Najbardziej uczęszczany i dziś najpopularniejszy łączy wybrzeże Libii (pomiędzy Trypolisem i Az-Zawiją) z Lampedusą, Sycylią i Maltą. Dwie inne drogi morskie łączą wschodnie wybrzeże Tunezji (pomiędzy Susa i Monastyrem) z Lampedusą oraz jej wybrzeże północne (między Al-Watan al-Kibli i Bizertą) z Pantellerią. Z Egiptu wypływają coraz częściej kutry rybackie z emigrantami, które kierują się na wybrzeże wschodniej Sycylii i Kalabrii. Od 2006 roku istnieje nowa trasa migracyjna pomiędzy Algierią i Sardynią – wyrusza się z Annaby (starożytnej Hippony).

Zanim Malta weszła do Unii Europejskiej, była głównym przyczółkiem migracji afrykańskiej – każdego roku na wyspę z wizą turystyczną przyjeżdżało tysiące migrantów, a stamtąd wieziono ich nielegalnie na wybrzeża Sycylii. Dziś Malta w sposób najbardziej bezwzględny broni się przed nielegalną imigracją. Przemytnicy ludzi wolą więc ją omijać i wybierają Włochy.

We wschodniej części Morza Śródziemnego dwie inne drogi wodne prowadzą z wybrzeża Turcji do pobliskich wysp greckich na Morzu Egejskim. Na Kretę dobijają łodzie z wybrzeża egipskiego. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku wypływano bezpośrednio z wybrzeża Turcji do Kalabrii i z Albanii do Apulii – dziś trasy te porzucono. Jednak w związku z nowym konfliktem w Iraku pierwsza z nich – choć długa i niebezpieczna – może powrócić do łask.

Geografia migracji jest płynna i uzależniona od konfliktów, wojen, kryzysów politycznych lub gospodarczych.

Kto ma prawo do azylu?

Obecnie głównymi krajami, z których napływają imigranci do Włoch, są Syria, Erytrea, Somalia, Egipt, Libia, Nigeria, Irak, Pakistan, Gambia, Mali, Afganistan, Senegal i Sudan. Większość z nich miałaby prawo do azylu politycznego jako uchodźcy. We Włoszech jednak procedury te są długie i utrudniane. UE nie ma wspólnej polityki azylu. Tylko 10–15% imigrantów, którzy przepływają morze z narażeniem życia, chce pozostać we Włoszech; celem reszty jest połączenie się z rodziną mieszkającą w innych krajach. Ludzie przypływający nielegalnie do włoskich wybrzeży są identyfikowani i dzieleni na tych, którzy mają prawo do azylu lub nie. Uchodźców przewozi się do ośrodków pobytu czasowego na terenie całych Włoch, gdzie są przetrzymywani od dwóch tygodni do pół roku, których potrzeba na procedury biurokratyczne zezwalające na wydanie dokumentów pobytowych. Ci, którzy nie mają prawa do azylu (głównie Tunezyjczycy, Marokańczycy, Egipcjanie), są natychmiast wydalani z kraju. Włochy w ostatnich latach podpisały wiele umów bilateralnych o ekstradycji z państwami Afryki Północnej. Ale po Arabskiej Wiośnie i upadku reżimów po drugiej stronie Morza Śródziemnego nie ma już partnerów skorych do kontrolowania migracji.

Biznes na wielką skalę

Nielegalny przemyt ludzi do UE jest bardzo dobrze zorganizowany i przynosi organizacjom przestępczym setki milionów euro rocznie. Odbywa się w dwóch etapach: przeprawa przez pustynię i przeprawa przez morze. Każdy z nich kosztuje od 1 tys. do 2 tys. euro na osobę. Dziś, gdy wzrosła liczba uchodźców, spadły też trochę ceny. Pieniądze za ryzykowną podróż płacą zwykle członkowie rodzin, którzy są już w Europie; niektórzy sprzedają mienie i cały dobytek, aby dostać się do „ziemi obiecanej”. Pieniądze nie podlegają zwrotowi – ale bilet jest „otwarty”, co oznacza, że jeżeli komuś nie uda się dostać łodzią na drugi brzeg, a przeżyje, może próbować jeszcze raz. Podróż trwa miesiące, a dla niektórych nawet lata.

Podstawą systemu są tzw. rekrutujący (recruteurs lub connection man). To ludzie, którzy odbyli niebezpieczną podróż, byli w Europie, a potem powrócili w rodzinne strony – mają kontakty z przemytnikami na każdym szczeblu, zwłaszcza z tymi, którzy organizują przeprawy morskie w Libii i Maroko. Są oni żywą gwarancją tego, że sen o „ziemi obiecanej” jest do zrealizowania.

Pierwszy etap podróży organizują lokalne mafie i przemytnicy. O tym, jak odbywa się przerzut przez Saharę, europejska opinia publiczna wciąż wie bardzo mało. Imigranci są transportowani na ciężarówkach, dżipami lub ukrywani w kontenerach. Podróżują najczęściej bez jedzenia i wody. Konwoje są często zatrzymywane i przeszukiwane przez lokalne policje lub napadane przez bandy, które chcą obrabować migrantów z pieniędzy. Kontenery są też ostrzeliwane. Osoby podróżujące przez pustynię niejednokrotnie zostają ranne i nikt ich nie leczy. Jeżeli ich stan jest ciężki, pozostawia się je na pustyni. W ciągu ostatnich dziesięciu lat udokumentowano 1590 takich zgonów. Dla migrantów Sahara stała się trumną, tak jak Morze Śródziemne. W 2005 r. marokańska policja porzuciła w środku pustyni, bez wody, jedzenia i pomocy medycznej ponad 500 imigrantów wydalonych z hiszpańskich enklaw Ceuta i Melilla.

Niezliczone rzesze młodych niewolników żyją w oazach Nigru i Libii, tworząc getta narodowościowe. W oazie Dirkou w Nigrze doliczono się przynajmniej10 tys. ludzi, którzy utknęli tam bez pieniędzy i muszą miesiącami pracować niewolniczo, aby zarobić na bilet do Libii (ok. 200 zł). Ci, którzy dostaną się wreszcie do Libii lub Maroka, przechodzą w ręce tamtejszych organizacji (które mają charakter przestępczy, ale niekoniecznie są złożone z przestępców – jeden z byłych przemytników, dzięki któremu wzbogaciła się cała okolica, w Maroko został wybrany na burmistrza). W Libii punktem zbiorczym jest Al-Zawija (skąd wypływa się w kierunku Lampedusy, Sycylii i Malty).

Imigranci są ukrywani w magazynach lub domach organizacji przez kilka dni, aż nie znajdzie się jakiś środek transportu – czyli ukradziona łódź rybacka albo wrak, w którym łata się dziury. W nocy wsiadają na pokład. Operacje są prowadzone w pośpiechu, często oddziela się dzieci od rodziców i z tego powodu tak wielu nieletnich bez opieki przybywa do Europy – według danych włoskiego Czerwonego Krzyża tylko w 2013 r. było ich ponad 11 tys. Mężczyźni, którzy zgłaszają się na ochotników, aby kierować łodzią, zwykle bez doświadczenia w żegludze i nawigacji, podróżują za darmo. Trudno się więc dziwić, że łodzie z migrantami tak często wywracają się i idą na dno… Jeszcze do niedawna łodzie prowadzili lokalni rybacy znający dobrze morze – teraz jednak, gdy trwa akcja „Mare Nostrum” i grozi im areszt oraz więzienie, nie chcą ryzykować. Libijczycy, którzy organizują logistykę i przeprawę przez Morze Śródziemne, zarabiają ok. 200 tys. euro na każdej łodzi desperatów.

Libijskie piekło

Kiedy Libią rządził Kaddafi, rząd Silvio Berlusconiego zawarł z nim porozumienie bilateralne o współpracy przeciwko nielegalnej imigracji i sfinansował budowę obozów dla uchodźców, w których miesiącami, a nawet latami, przetrzymywano migrantów. W rzeczywistości były to regularne więzienia. Międzynarodowy Czerwony Krzyż odnotował 60 struktur, w których przetrzymywano ok. 10 tys. migrantów.

Amnesty International i Human Rights Watch wielokrotnie sygnalizowały, że miało w nich miejsce łamanie praw człowieka: bezpodstawne zatrzymania, ciężkie pobicia, tortury i gwałty. Ludzie byli przytrzymywani po kilkadziesiąt osób w małych celach, w bardzo złych warunkach higienicznych, o chlebie i stęchłej wodzie.

„Spędziłam dwa lata w Libii. Byłam trzy razy aresztowana przez policję. Po raz pierwszy, kiedy jechałam przez pustynię – na granicy między Sudanem i Libią. Dwa razy, kiedy byłem już w Libii. Przez miesiąc przetrzymywano mnie w więzieniu w Kufra. Spałam z 50 lub 60 osobami w jednym małym pomieszczeniu, na ziemi – mężczyźni razem z kobietami. Dawali nam tylko śmierdzącą wodę i stary chleb. Byłem świadkiem gwałtu na kobietach. Często czterech lub pięciu policjantów wchodziło do celi, wybierało jedną i gwałciło ją przy wszystkich. Wiele kobiet zachodziło w ciążę. Wiele zginęło w wyniku nielegalnych aborcji do jakich je zmuszano” – to świadectwo Erytrejki, której udało się dotrzeć do Włoch. Włoskie organizacje humanitarne takich świadectw zebrały wiele.

Holocaust przez małe „h”

Dziś w Libii panuje prawdziwy chaos, walczą ze sobą różne ugrupowania religijno-polityczne. Imigracja wymknęła się całkowicie spod kontroli rządowej i dla wielu Libijczyków stała się regularnym źródłem utrzymania. Każdego dnia z libijskiego wybrzeża odbijają zdezelowane łodzie wypełnione po brzegi zdesperowanymi ludźmi. Ich przemytem zajmuje się prawie każdy. Więzienia dla migrantów funkcjonują jednak nadal i wciąż są w nich przetrzymywani mężczyźni i kobiety – tylko dlatego, że są „nielegalni”. Nikt w Unii Europejskiej jednak o tym nie mówi – a zwłaszcza o tym, że kobiety, które na pokłady starych kutrów i łodzi wsiadają już w zaawansowanej ciąży, to najczęściej ofiary gwałtów dokonanych przez przemytników, bandytów, żołnierzy czy policjantów.

Zwrotu „holokaust śródziemnomorski” na opisanie tej nieprawdopodobnej tragedii użył Andrea Riccardi – były włoski minister ds. współpracy międzynarodowej i integracji oraz założyciel Wspólnoty św. Idziego. Może dla niektórych będzie to termin nieodpowiedni – ze względu na proporcje. Na naszych oczach jednak toczy się zagłada – holocaust przez małe „h”, na który Europa patrzy z taką samą obojętnością, jak patrzyła na Shoah. Numery „288” i „289” są jej wymownym symbolem.

W lipcu 2013 roku papież Franciszek odwiedził Lampedusę. W homilii powiedział: „Gdzie jest twój brat? Kto jest odpowiedzialny za tę krew? W literaturze hiszpańskiej jest komedia Lope de Vegi, która opowiada o tym, jak mieszkańcy miasta Fuente Ovejuna zabijają Gubernatora, gdyż jest tyranem, a robią to w taki sposób, by nie było wiadomo kto wykonał wyrok. A gdy sędzia królewski pyta: «Kto zabił Gubernatora?», wszyscy odpowiadają: «Fuente Ovejuna, panie». Wszyscy i nikt! Również dziś z mocą budzi się to pytanie: Kto jest odpowiedzialny za krew tych braci i sióstr? Nikt! My wszyscy tak odpowiadamy: nie ja, ja nie mam z tym nic wspólnego, być może inni, ale z pewnością nie ja. Ale Bóg pyta każdego z nas: «Gdzie jest krew twojego brata, która woła aż do mnie?». Dziś nikt nie czuje się za to odpowiedzialny; utraciliśmy poczucie bratniej odpowiedzialności”…

Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu

Zakrzewicz: Ofiary numer 288 i 289

http://m.krytykapolityczna.pl/artykuly/wybory-europy/20141008/zakrzewicz-ofiary-numer-288-i-289-0

Agnieszka Zakrzewicz | 08.10.2014