Pozdrowienia z czerwonej strefy / 29.04.2020

Środa 29.04.2020 – Nie dość, że pandemia to jeszcze wybory. Wybory pandemiczne. Rozmyślałam o tym wczoraj podczas mojej godziny powietrza na dachowym spacerowniku… Praktycznie odebrano mi prawo do głosowania, gdyż w nadchodzących wyborach prezydenckich mających odbyć się 10 maja 2020 roku nie będę mogła skorzystać z przysługującego mi czynnego prawa wyborczego z powodu pandemii.

Zgodnie  z sytuacją prawną w chwili obecnej, we Włoszech 10 maja Polacy będą mogli głosować w wyborach na Prezydenta RP w 2020 r., w trzech obwodowych komisjach wyborczych: w Ambasadzie RP w Rzymie, w Konsulacie RP w Mediolanie i w Bazie Sigonella na Sycylii. Choć nadal nie wiadomo, czy do głosowania dojdzie 10 maja, czy też może tydzień później lub zostanie wskazana inna data oraz czy będzie osobiste czy korespondencyjne (ustawę rozpatruje Senat) – aby wziąć w nim udział, należy zapisać się do spisu wyborców w wybranym okręgu wyborczym do dnia 7 maja b.r.

Od 4 maja włoski rząd przewiduje rozpoczęcie tzw. „2 etapu” – czyli stopniowe wychodzenie z kwarantanny. Będzie możliwe przemieszczanie się po województwie ale nadal tylko z trzech powodów: praca, zdrowie, wizyta rodzinna, potwierdzone przez oświadczenie, które należy posiadać zawsze przy sobie. Nadal nie będzie można przemieszczać się i podróżować po innych województwach, chyba, że z powodów zdrowotnych lub pracy. Zabronione jest organizowanie jakichkolwiek zgromadzeń.

Aktualna sytuacja epidemiologiczna we Włoszech jest nadal bardzo trudna. Zorganizowanie wyborów w okręgach wyborczych w Rzymie, Mediolanie i na Sycylii, w których polscy obywatele mają wziąć udział bezpośrednio w dniu 10 maja lub tydzień później wiąże się w dalszym ciągu z narażeniem ich zdrowia lub praktycznie z uniemożliwieniem im udziału w nich, gdyż zgodnie z obowiązującym zakazem przemieszczania się, nie będą mogli dotrzeć osobiście do siedziby komisji wyborczych i zagłosować.  Sytuacja ta potrwa nie wiadomo jak długo. W ten sposób praktycznie część Polaków zostaje pozbawiona przysługującego im konstytucjonalnie prawa wyborczego.

Po raz pierwszy w życiu głosowałam w wyborach prezydenckich w 1990 r. na Lecha Wałęsę przeciwko Stanisławowi Tymińskiemu. Były to pierwsze, równe, wolne, powszechne, tajne wybory, które odbyły się w Polsce od 1922 r. Pamiętam do dziś, gdy nasz wychowawca prof. Izdebski wszedł do klasy w liceum i powiedział: „Proszę Państwa wiem, że mogą nie podobać się wam kandydaci, ale aby żyć w państwie demokratycznym, musicie zatkać nos i iść na wybory. Demokracja to nie tylko przywileje, to przede wszystkim wyborczy obowiązek. Musicie to zrobić dla was samych i dla przyszłych pokoleń. Nie myślcie, że po upadku komunizmu, demokracja zostaje zagwarantowana wam już na zawsze. Może powrócić sytuacja, w której nie będziecie mogli głosować w demokratycznych wyborach.”

Nigdy w życiu nie opuściłam żadnych wyborów. Choć od wielu lat mieszkam za granicą, głosowałam zawsze, gdyż uważam to za mój demokratyczny obowiązek.

Może dla niektórych „iść czy nie iść na wybory to nie jest aż tak hamletowska rozterka, jak być czy nie być”  – dla mnie i myślę, że dla wielu Polaków mieszkających za granicą, w tej chwili tak. Udział w bezpośrednich wyborach w maju, będzie dla nas praktycznie niemożliwy bez naruszenia zakazów epidemiologicznych, narażenia zdrowia i życia własnego, bliskich i innych osób. Bez narażenia wyborców, a także członków komisji.

Dla Polaków mieszkających za granicą głosowanie nie jest nigdy proste i łatwe. Ja sama muszę poświęcić na to zawsze pół dnia, choć mieszkam w Rzymie. Są osoby – niezależnie od poglądów politycznych – które do komisji wyborczych przyjeżdżają z innych regionów, czasami nawet z daleka. Organizują się w grupy, organizują wspólny dojazd. W ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego w maju 2019 roku, aby zagłosować staliśmy w kolejce do Ambasady w Rzymie blisko 3 godziny. To samo było w Mediolanie. Kolejki wiły się przez kilkaset metrów. Wszystko to, w obecnej sytuacji epidemiologicznej nie jest możliwe.

Można postawić zarzut, że za granicą głosuje stosunkowo niski procent wyborców. Jednak ci, którzy głosują – niezależnie od poglądów politycznych – mogą dawać przykład swoją postawą obywatelską wszystkim tym, którzy w Polsce nie głosują.

Do tej pory tylko senator Bogdan Klich, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej zainteresował się sprawą głosowania Polaków za granicą i przestrzeganiem przysługującego im czynnego prawa wyborczego. Żaden z kandydatów na prezydenta nie wskazał Polonii, co powinna zrobić – czy zgodnie z obowiązującym aktualnie stanem prawnym zarejestrować się na listach wyborczych do 7 maja i czekać na rozwój wypadków, czy nic nie robić i w ten sposób zbojkotować wybory.

Na dzień dzisiejszy zainteresowanie udziałem w wyborach za granicą jest bardzo niskie, gdyż Polacy liczą się z tym, że nie mogą brać w nich udziału bez narażania zdrowia i życia oraz złamania prawa. Na listach zarejestrowało się tylko 10 tys. osób. To nie wróży nic dobrego.

Wiemy jaka dyskusja toczy się wobec „procedury wyborczej” na prezydenta RP i że są duże wątpliwości, co do tego, czy jest konstytucjonalna. Dodatkowo w ten sposób praktycznie odbiera się Polakom za granicą prawo wyborcze, wyłamując kolejny zawias w polskim systemie demokratycznym i tworząc antydemokratyczny precedens dotyczący równouprawnienia wszystkich polskich obywateli.

My nie możemy czekać na rozwój wypadków po 7 maja, gdyż do spisu wyborców musimy się zapisać przed upływem tej daty, aby zagłosować w pierwszej turze. Dla wielu z nas jest to bardzo trudna decyzja, hamletowskie „być lub nie być” pod wieloma względami.

Agnieszka Zakrzewicz